Jakiś czas temu (pewnie w listopadzie) oglądałem w telewizorze (i słuchałem) relacji podsumowującej przebieg corocznej akcji „Znicz” i się lekko zirytowałem. Policjant (chyba jakiś rzecznik) chwalił się albo żalił, albo jedno i drugie, że w tym roku rekordu nie było i zatrzymano mniej nietrzeźwych kierowców niż w roku ubiegłym. Również liczba wypadków, a przynajmniej tych groźnych, zmalała. W sumie to chyba dobra wiadomość, że jest mniej źle.
Ale naszła mnie w tym momencie pewna refleksja. Mieszkając bowiem w Anglii chciałbym zwrócić uwagę na to, że w Polsce limit dozwolonej zawartości alkoholu jest troszeczkę inny. Chodzi oczywiście o kierowców. Nie wchodząc w szczegóły (można mierzyć zawartość alkoholu w miligramach na litr wydychanego powietrza, ale trzymajmy się promili, czyli zawartości alkoholu we krwi) mogę powiedzieć, że w Polsce kształtuje się to następująco: do 0,2 promila jesteś ok, 0,2 do 0,5 to wykroczenie, a powyżej 0,5 to przestępstwo. W Anglii do 0,8 promila jesteś ok, czyli cztery razy więcej można golnąć. Czyli w Polsce złapany przez policję delikwent mający w żyłach np. 0,6 promila, może być śmiało nazwany potencjalnym mordercą, a taki anglik wypijając tą samą ilość czarodziejki, może dumnie jeździć samochodem lub motorem (motocyklem) z głową podniesioną do góry (no chyba, że akurat jedzie ścigaczem, wtedy głowa raczej do dołu.. no chyba, że jedzie na jednym - tylnym kole, wtedy wprost przeciwnie, głowa w górze) i czuć się pełnoprawnym członkiem społeczeństwa, prawym mężem żonie i ojcem dzieciom.
Poza tym, jeżdżąc kilkanaście lat po angielskich drogach, jakoś nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek kontrolowała mnie czy moich znajomych, kiedy ich pytałem o to, policja pod względem ew. promili.
Nigdy nie widziałem, żeby przeprowadzali akcję „halloween” (specjalnie małą literą, nazywane, nie wiem dlaczego „świętem"), akcję „Sylwester” czy akcję „Walentynki”. Nigdy nie widziałem, żeby kogoś zatrzymali do kontroli drogowej, gdy ten wychodził wcześniej z pubu rozśpiewany i rozkrzyczany.
Ja będąc kiedyś u siostry na imieninach, wychodziłem nie tak bardzo późno, ale ciemno było (rzecz działa się zimą), zdążyłem ujechać sto metrów kiedy policja zajechała mi, co prawda delikatnie, drogę. Policjant poprosił o dokumenty, ale widać, że nie to było jego celem tylko mój oddech, bo zbliżał się niebezpiecznie blisko ze swoim nosem do moich ust. Powiedziałem mu, żeby dał mi szybko balonik to dmuchnę, bo bardzo mroźno, silnik się jeszcze nie rozgrzał, a mam małe dziecko w samochodzie. Zawiedziony, pomruczał coś pod wspomnianym nosem, oddał dokumenty i lekko rozczarowany udał się (oni tak mówią, np. „przyjąłem zgłoszenie, udaję się) do radiowozu.
A co do słownictwa używanego przez stróżów prawa, to przypomniało mi się jak kiedyś w telewizorze, jakby nigdy nic, leciał program o strażnikach miejskich i pewien strażnik, w pewnym momencie, w trakcie wykonywania pewnej nerwowej interwencji (tzn. sama sytuacja nie była taka znowu dramatyczna, raczej ów strażnik zbyt nerwowy), krzyknął: „Ujmuję cię”, próbując założyć kajdanki swemu, nazwijmy to (go), oponentowi.
No gdybym to ja był w takiej sytuacji (ujmowanego), to po takim okrzyku, nawet gdybym wcześniej rozważał stawianie ewentualnego oporu władzy (ujmującej mnie), to obawiam się, że wszystkie moje siły by mnie opuściły, i dałbym się ująć jak potulny baranek czy raczej rżąca (ze śmiechu) kobyła.
Ale wracając do tematu. Jest jeszcze inna kwestia, która przykuwa moją uwagę. Kierowcy autobusów w Polsce są również często, albo prawie zawsze, kontrolowani „alkoholowo” przy okazji wycieczek szkolnych/przedszkolnych (dlaczego nikt nie wpadł na to, żeby nauczyciele/opiekunowie też dmuchali w „balonik”). Sprawdzany jest także, za jednym zamachem, stan techniczny pojazdów, i wszelkie ew. odchylenia od normy są traktowane z całą surowością.
I znów dla porównania Anglia. Nie słyszałem, żeby policja była obecna przy tego typu wycieczkach, a autobusy szkolne to, paradoksalnie, jedne z bardziej rozklekotanych pojazdów, przynajmniej w moim mieście, poruszających się po tutejszych drogach, stare i przerdzewiałe, a z rury wydechowej niektórych walą takie spaliny jak z komina śląskiej fabryki w czasach socrealizmu. Jak one przechodzą przegląd? Sytuacja się co prawda powoli poprawia na lepsze (nie na gorsze) ale z naciskiem na słowo: powoli.
Kiedyś (syn mi opowiadał) jakieś dziecko (ale nie mój syn) jadąc do szkoły szkolnym autobusem, zbyt mocno naparło na okno i szyba wyleciała z ramy. Stwierdzono, że to wina dziecka i musiało ono potem przez kilka dni samo (w sensie : z rodzicami) organizować sobie transport do/ze szkoły.
Co kraj to obyczaj. Okazuje się, że takie pojęcia jak: pijak/trzeźwy, potencjalny morderca/przykładny obywatel, sprawny samochód (auto)/gruchot, nygus/maminsynek to pojęcia względne i trzeba być ostrożnym co do ich stosowania.
Przy okazji jest rozwiązanie na natychmiastową poprawę stanu bezpieczeństwa na polskich drogach: podnieść dozwolony poziom alkoholu w kierowcach i zmniejszyć intensywność kontroli drogowych na drogach. Mniej kontroli to mniej potrzebnych policjantów - zwolnić - budżet by jeszcze na tym skorzystał. Tak bardzo przecież lubimy brać przykład z normalnych, zachodnich krajów.
Muszę pomyśleć o karierze polityka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz