sobota, 25 kwietnia 2020

11. O ślubach i weselach

   Jakiś czas temu dostałem zaproszenie na ślub i wesele, i się wkurzyłem. Nie tak od razu, ale po jakimś czasie. Nie, nie dlatego, że nie lubię młodych, nie dlatego, że nie lubię wesel, nazwisko też napisane prawidłowo. Nawet nie dlatego, że wydatki, zwłaszcza tzw. kreacja dla żony, full zestaw. Co do mnie, to wydatki ograniczają się zwykle do podstawy (dosłownie), czyli butów. Niestety mam źle ustawioną zbieżność i tnę podeszwy po zewnętrznej. Po bocznych drogach jeszcze mogę się poruszać, ale nie po takich imprezach.

   Również osoby, które mogę spotkać na tym szacownym zgromadzeniu, nie są powodem mojej niechęci. Powód mojej irytacji jest o wiele szerszy i bierze w nim udział całe polskie społeczeństwo i kultura (i nie tylko polska). Mianowicie dowiedziałem się, że na salę weselną (nie konkretnie tą, ale w ogóle) trzeba czekać ok. półtora roku (z naciskiem na słowo „około”) Przecież to już jest lekka przesada. Dlaczego młodzi ludzie, chcący się pobrać, biorący ślub kościelny, a takich jest zdaje się jeszcze cały czas większość, muszą tak długo czekać. No nikt mnie nie przekona, że to normalne. Młodzi mają swoje plany, chcą kupić mieszkanie (czyt. dostać kredyt), zamieszkać razem, mieć dzieci, zaplanować swoje życie w połączeniu z karierą zawodową - NIE! Bo nie ma sali.
   A nie można prościej? Młodzi ludzie się kochają (mam nadzieję), postanawiają się pobrać i po, dajmy na to, trzech miesiącach biorą ślub. Do ślubu pan młody w czystym, wyprasowanym garniturze, młoda w eleganckiej schludnej sukni/sukience. Obecni są rodzice, świadkowie, ew. brat, siostra, paru znajomych. Wszyscy uśmiechnięci, czyści, ładnie ubrani, świadomi powagi sytuacji. To przecież sakrament święty (opcja dla wierzących). Jeśli młodzi wierzący, to wiadomo - ślub w kościele, więc można się jeszcze przez chwilę pomodlić i pójść do restauracji na jakiś np. obiad. Jeśli młodzi niewierzący, to ten punkt z modlitwą pomijamy i zaraz po rejestracji walimy do restauracji.
   Następnie na spokojnie można poinformować szeroko pojętą rodzinę i znajomych o tym wspaniałym wydarzeniu, i że za około półtora roku będzie organizowane przyjęcie (dokładny termin podamy później), i żeby przyszli, i cieszyli się, i bawili, i jedli, i radowali z okazji zaślubin młodej, ciągle jeszcze, pary. Strój faceta pewnie taki sam jak na ślubie, bo co tu można wymyślić: frak, smoking? Żona młoda (bo już nie panna) z pewnością będzie chciała założyć (ubrać) znaną nam wszystkim kreację w postaci białej, ogromnej, sukni balowej, czy jak tam to się nazywa. Przy okazji mniej zamieszania, bo goście by jechali prosto i tylko do domu weselnego.
   Podzieliłem się moim pomysłem z paroma osobami. Cóż, reakcje różne, tzn. siła reakcji różna, bo kierunek (wektor) taki sam. Oto kilka najczęściej padających opinii po wysłuchaniu mojej teorii i moja odpowiedź na nie:
   1. No chyba głupi jesteś.
      Odp: Chyba nie jestem.
   2. To przecież zwiększy koszty, bo ubranie może już nie pasować za te ok. półtora roku.
      Odp: Nie tak bardzo. Do ślubu/rejestracji nie musi być takie drogie to ubranie, poza tym można je później wykorzystać w życiu codziennym w pracy i nie tylko. Mówię o zwykłym, eleganckim, czystym ubraniu bez dziur i przepychu. To nie weselna suknia, którą się zakłada raz w życiu. A zaoszczędzić można np. na transporcie gości z kościoła/urzędu na salę. Gdybym był złośliwy to jeszcze bym dodał, że koszty kosztami, ale za to byłaby podwójna okazja do umieszczenia zdjęć na różnych internetowych mediach fotograficznych (nazwijmy to oględnie, starając się nie wymieniać nazwy i nie kryptoreklamować niczego). W tym momencie śmiało możemy powiedzieć, że mamy tu do czynienia ze zjawiskiem zwanym „minusem dodatnim”.
   3. No tak, ale tradycja, obecność księdza i panny młodej w białej sukni na zdjęciach.
      Odp: Można zaprosić księdza, żeby wpadł na salę i pobłogosławił młodych (opcja dla wierzących). Chyba, że trzeba będzie czekać na księdza półtora roku. Trzeba iść z duchem czasu.
   4. A od kiedy ty taki postępowy się zrobił, a? (to moja żona)
      Odp: Przeciw postępowi ja od czasu do czasu był, ale przeciw paradoksom - zawsze. (No dobrze, już dobrze - gwarę troszeczkę podretuszowałem)
   5. Może się zdarzyć, że para po ślubie nie wytrzyma ze sobą tak długo.
      Odp: (i pytanie zarazem): A czekając na salę bez ślubu, wytrzyma? Przecież i tak często mieszkają razem przed ślubem i zdążą poznać swoje nawyki.
   Wiem, że moje rozwiązanie nie jest idealne, ale uważam, że jest bardziej praktyczne, zgodne z prawem boskim i zdrowym rozsądkiem.
   Nie takie rzeczy widziałem np. w pewnym programie prowadzonym przez znaną podróżniczkę Martynę W. - „Kobieta na krańcu świata”. W programie, dodam, należącym do wąskiej grupy tychże, dzięki której nie wychrzaniłem jeszcze telewizora na śmietnik, i który ciągle jeszcze stoi (telewizor) na najbardziej eksponowanym miejscu w pokoju stołowym (salonie). Była tam opisana historia pewnej dziewczyny, która brała ślub sama ze sobą. Działo się to gdzieś w kraju azjatyckim, chyba w Korei Południowej. Młoda przysięgała sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Było wesele, biała suknia, a jakże, tort, cała oprawa, łzy wzruszenia itd. To się nazywa sologamia i podobno zyskuje na popularności. Można? Można! (Ciekawe jak z rozwodami, jak wyglądają awantury w takim „małżeństwie”, jaki podział obowiązków, co z późnymi powrotami do domu, alkoholem, biciem talerzy, zdradami? Przynajmniej sąd nie będzie miał problemu z orzekaniem winy). W tych okolicznościach mój pomysł to mały pikuś .
   Czekam, aż jakimś celebrytom wpadnie to do głowy. Dla nich na pewno kusząca będzie myśl podwójnego zaistnienia w mediach. A potem to już poleci z górki. Pamiętajcie tylko, że to ja byłem pierwszy, o ile można być jeszcze w czymkolwiek pierwszy (w sensie: pierwszy to wymyśliłem).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz