Czasami zdarza mi się słyszeć wypowiedzi różnych ludzi w różnych miejscach, zarówno tych fizycznych, czyli na żywo, jak i wirtualnych, czyli w internecie, i się lekko wkurzam. Nie lubię ogólników, szufladkowania, myślę, że każda sytuacja, każdy przypadek jest inny, mimo pewnych podobieństw, i nie uważam, że coś jest do końca przesądzone. Może być mniej lub bardziej prawdopodobne, ale jak wiele razy powtarzam, życie pisze najróżniejsze scenariusze. Oto dwa przykłady takich teorii, z którymi się często spotykam:
Syndrom Dziecka w Kąpieli jest to takie coś, kiedy nie chcemy czegoś zrobić, albo zacząć robić, bo wydaje się nam, że nic dobrego z tego nie wyniknie (albo po prostu jesteśmy leniwi i nam się nie chce). A potem okazuje się,że nie jest to takie trudne, przynosi korzyści i w ogóle jest bardzo przyjemne. Tak bardzo, że chcemy to kontynuować, chcemy żeby trwało jak najdłużej. Trzeba nas siłą zmuszać, żeby już przestać to robić.
Tak samo jak taki dzidziuś, który za żadne skarby nie chce się rozebrać, żeby pójść do kąpieli. Trzyma się kurczowo pampersa, a w drodze do wanny chwyta się wszystkiego co możliwe (ręcznika, papieru toaletowego, deski klozetowej - jeśli łazienka i toaleta to jedno pomieszczenie) zabierając to wszystko ze sobą do wody (no może z wyjątkiem deski klozetowej, chociaż i to nie wykluczone). Po kąpieli właściwej i pozostawieniu dziecka „jeszcze troszeczkę” w puszystej piance od kilku do kilkudziesięciu minut, podczas których dziecko bawi się wspaniale, rozbryzgując zawartość wanny po ścianach, podłodze, suficie i oczach rodziców, następuje proces odwrotny, tzn. usilne starania ze strony mamusi i/lub tatusia o wydostanie dziecka z kąpieli. Dziecko z kolei (ale nie takiej pociągowej) usilnie stara się do tego nie dopuścić, bo w tzw. międzyczasie zmieniło zdanie i zaczęło mu się podobać. Wyciągane, chwyta się po drodze rozpaczliwie mydełka, gąbki, kaczuszki czy słuchawki prysznicowej, zabierając to wszystko ze sobą do pokoju (no może z wyjątkiem słuchawki, chociaż i to nie wykluczone). I znów potrzeba trochę czasu na adaptacje do nowych warunków bytowania.
Przykładem występowania owego syndromu może być np. zaproszenie do cioci na imieniny. Dość niechętnie się na to godzimy przewidując, że będziemy musieli wsłuchiwać się w szczegóły postępu reumatyzmu, podagry (nie wiem co to takiego, ale brzmi paskudnie), ciśnienia, biegunki lub dokładny opis innych, równie ciekawych, dolegliwości. A potem okazuje się, że na imieniny został zaproszony (i skorzystał z zaproszenia) również nasz szwagier, a do picia jest nie tylko kompocik i bulion. W trakcie spotkania zmieniamy zdanie o imieninach cioci, jak też i o cioci jako takiej, co przy nieuchronnym końcu imprezy często owocuje odśpiewaniem na wiele głosów (wniebogłosów) czegoś w rodzaju: „I tak się trudno rozstać”. Tylko, że w tym przypadku czas na adaptacje do rzeczywistości może być nieco dłuższy.
Syndrom Ojca Pijaka
jest to takie coś, kiedy próbujemy określić, albo nawet przewidzieć, zachowanie, albo nawet wychowanie, młodego najczęściej człowieka.
Wyobraźmy sobie, że dziecko miało to nieszczęście urodzić się w patologicznej rodzinie, gdzie nie stroni się od alkoholu, ojciec (i nie tylko) pije i bije wszystko i wszystkich jak leci, kradnie, nie pracuje itp. itd. Słowem: podręcznikowy przypadek środowiska LGBP (Lenistwo, Głupota, Brud i Pijaństwo). Mówimy wtedy, że oczywistym jest, że dziecko wychowane w takich warunkach, od małego patrzy na to wszystko i dla niego normalne jest, że to jest normalne. Na pewno zostanie więc złodziejem i pijakiem (to zawsze idzie w parze, jak zostało to stwierdzone z całą stanowczością dawno temu w pewnej komedii), skoro taki przykład dał mu ojciec (i nie tylko). Z tego dziecka nic dobrego nie wyrośnie.
Ale życie pisze najbardziej zaskakujące scenariusze. Czasami zdarza się, że dzieciak napatrzy się na to wszystko i nabierze takiego obrzydzenia i traumy (ostatnio bardzo „modne” słowo), że na widok alkoholu będzie odwracało głowę o 180 stopni, będzie szanowało innych, znajdzie sobie dobrą pracę, zrobi karierę, a to wszystko z powodu ojca pijaka (i nie tylko). Przyczyna ta sama, ale skutek zupełnie odwrotny. Rzeczywiście, dorastanie w takiej rodzinie zmniejszyć może szanse na prawidłowe postrzeganie co jest dobre a co złe. Nie oznacza to jednak, że młody osobnik jest z góry skazany na przegraną. Czasami to postrzeganie może się jeszcze wyostrzyć. Zdarza się, że dzieci z dobrego domu też schodzą na manowce (co to są manowce?).
To jest właśnie syndrom ojca pijaka, tłumaczenie, że coś jest przesądzone, musiało się zakończyć w taki a nie inny sposób, było oczywiste i nieuniknione. Powiem brzydko: jest to gadanie dla samego gadania i wyciąganie wniosków jakie komu pasują.
Uwaga: syndrom ten dotyka osoby relacjonujące dane zdarzenie, a nie osoby będące tematem takiego zjawiska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz