sobota, 2 maja 2020

12. O procentach i kulturze

   Co jakiś czas, w zasadzie na okrągło, pokazują w TV co się dzieje i jak świat się zmienia, teraz, w czasie panowania koronawirusa. Ile osób zachorowało, ile wyzdrowiało, a ile niestety nie poradziło sobie z chorobą. Padają liczby dotyczące przypadków w Polsce i za granicą. Mnóstwo liczb.
   Tylko że ja się w tym gubię, nie wiem czy to dużo, czy mało, i to mnie wnerwia.
Zastanawiam się dlaczego nie są poddawane tego typu informacje w procentach, tzn. np. ilu ludzi jest chorych w stosunku do liczby mieszkańców, lub do liczby zrobionych testów w danym kraju, tzn. czasami są poddawane, ale rzadko. Mamy nawet podział na województwa (Polska), lub inne obszary administracyjne (reszta świata). Ale skoro już ma być tak dokładnie, to proszę podawać to, jak wspomniałem, w procentach. A tak, to muszę siedzieć przed telewizorem z kartką papieru, szybciutko zapisywać dane, a potem z kalkulatorem przeliczać to właśnie na procenty. Wtedy mam dopiero rzeczywisty obraz. No może prawie rzeczywisty, bo o ile liczbę ludności kraju czy województwa da się sprawdzić w internecie, to ilość wykonanych testów już nie bardzo.
   Telewizja dwoi się i troi, żeby utrzymać się na powierzchni i nie stracić oglądalności. Zaprasza po raz setny do kamerki (nie do studia) ważne osoby, zarówno ze świata nauki, jak i artystów, żebym po raz setny dowiedział się (wyrażenie bez sensu), że muszę dbać o higienę i nie wychodzić z domu, jeśli nie muszę, i ewentualne kary za łamanie tych zasad.
   Celebryci, którzy nie zdążyli uzbierać wystarczających oszczędności, pozwalających im przetrwać ten trudny czas, albo zdążyli wszystko przeputać i nabrać kredytów, żalą się, albo chwalą, że musieli znaleźć sobie jakieś inne, bardziej przyziemne, źródło utrzymania. Telewizja pokazuje, że natura, czy też naturalność, dają znać o sobie, życie nie lubi próżni. Powietrze staje się czystsze, zmniejsza się zanieczyszczenie środowiska, zwierzęta, te dzikie i te hodowlane, wychodzą z ukrycia na drogi, próbują podchodzić bliżej zwykłego człowieka, gdzie jeszcze nie tak dawno była to strefa zarezerwowana dla wysoko rozwiniętej cywilizacji. Dają znać, że istnieją.
   W telewizorze zaczyna pojawiać się kultura, tzn. zawsze była, ale mało widoczna, umiejscowiona gdzieś na niszowych kanałach, poza godzinami oglądalności. Dochodzą do tego nowe programy, edukacyjne, zmuszone do istnienia przez obecną sytuację, adresowane do uczniów szkół podstawowych i wyżej, tzw. tele-szkoła. Aż serce rośnie jak się patrzy na tych "wykształciuchów", ludzi bogatych w wiedzę, ale skromnych zarazem. Inteligentni, pogodni; czasem coś pójdzie nie tak, wiadomo - trema, nie przyzwyczajeni do kamer. Brak udawania, sztuczności, przeklinania, lansowania się, rywalizacji, wtrącania zagranicznych słów. Zero sztucznych rzęs, sztucznych oczu (kolorowych soczewek), operacji plastycznych, warg w dzióbek, przesadnego makijażu, ko(s)micznych ciuchów. Naturalność - jakże mi tego brakowało. Programy te nie są przeznaczone bezpośrednio dla mnie, ale i tak z przyjemnością obejrzałem ostatnio odcinek o przesunięciu wykresu funkcji kwadratowej (paraboli) - o ile dobrze kojarzę. Nie chodziło o treść, ale o formę. Brawo (dla programu i pani nauczycielki, nie dla mnie).
   Nie pierwszy raz zdarza mi się oglądać coś, czego nie do końca ja jestem docelowym odbiorcą. Mam na myśli chociażby jeden z moich ulubionych programów prowadzonych przez Roberta M. zatytułowany "Makłowicz w podróży", również późniejszą jego odsłonę - "Makłowicz w drodze". Program traktujący w słusznej i zasadniczej, wydawałoby się mierze, o gotowaniu, jest także o podróżach. Podróże uwielbiam (oglądać, jak też czynnie w nich uczestniczyć) i na tym wątku się przede wszystkim skupiam, siedząc w fotelu z zapartym tchem. Części o gotowaniu unikam z dwóch powodów. Po pierwsze - przyrządzanie potraw dokonuje się na ekranie w taki sposób, że głód chwyta za gardło i ledwo mogę dorwać do końca programu. Po drugie - moje umiejętności i wiedza kulinarna, w porównaniu z prowadzącym, są na takim poziomie, że wpadam w rozpacz i depresję.
   Gdyby nie żona, to całe życie bym jechał na kanapkach i puszkach, nie mówię, że ich nie lubię (kanapek i żony). Nawet kurczaka z różna (mniam, mniam), gdybym prowadził samotny tryb życia, bym nie poporcjował - raz, że nie umiem a dodatkowo nie posiadam zdolności manualnych, dwa, że jestem oszczędny/leniwy i nie lubię tracić czasu na zbędne czynności. Szkielet pozostawiony w całości przeze mnie, jako jedna całość (dokładnie obgryziona, bez krzty mięska, bo jestem oszczędny i nie lubię wyrzucać jedzenia) mógłby robić za pomoc naukową dla weterynarzy.
   Programy powyższe zrealizowane są z zachowaniem naturalności, bez żadnych animacji komputerowych, nachalnej muzyki, efektu łoł/łał. Zaryzykowałbym więc twierdzenie, że przy odrobinie szczęścia, rozwagi i ostrożności, można wyłuskać jakieś perełki i stosunkowo pożytecznie spędzić czas w zamknięciu.
   Co to się porobiło, chwalę telewizję. Koniec świata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz