sobota, 27 czerwca 2020

20. O wychowaniu i politykach

  Jadłem ostatnio śniadanie i się wnerwiłem, sam na siebie tym razem, że nic mi nie przychodzi do głowy odnośnie tematu na następny odcinek mojego bloga. A przecież tyle jest rzeczy wartych i niewartych uwagi, o których można napisać. Postanowiłem sięgnąć po pierwszą deskę ratunku w postaci pilota telewizorowego. Dopasowałem program do mojego posiłku. Oglądając telewizję śniadaniową natchnienia można czerpać garściami. Wystarczy pięć minut, o ile nie trafię na reklamę, chociaż reklamy też mogą być często duchową inspiracją.
   Tym razem tematem było wychowanie dzieci. Co robić, żeby nasze postępowanie było dobre dla dzieci, a ściślej, co robić, kiedy nasze dziecko jest niedobre (w danej chwili).
   Pamiętam jak dawno, dawno temu, opiekowałem się moimi dziećmi (bo były małe - normalna rzecz). Żeby było jasne - uwielbiałem wprost spędzać czas z moimi dziećmi, a zwłaszcza kiedy były w takim wieku, że już można się było z nimi porozumiewać tzn. rozumiały co to „tak" i „nie”, co nie znaczy, że się słuchały tych dwóch słów, w szczególności tego drugiego. Nie straszne mi było karmienie zupką, kiedy nieznaczny tylko odsetek zawartości łyżeczki trafiał do celu, zgodnie z planem; większość lądowała w najlepszym przypadku na śliniaczku, w najgorszym na dywanie, moich spodniach czy skarpetkach. Nie protestowałem, kiedy mój cały urlop (błędnie, w tym przypadku, nazwanym „wypoczynkowym"), zaraz po urodzeniu pociechy, spędziłem w łazience, piorąc pieluchy, takie tetrowe. W czasach noworodkowych mojego syna jednorazówki były jeszcze zbyt drogie, żeby je co chwilę zmieniać; zakładano je tylko, gdy się wychodziło na dworek. Mam anielską cierpliwość jeśli przychodzi do odpowiadania na pytania typu: „Dlaczego idziesz do pracy?” - „Żeby zarobić pieniążki”, „A po co?” - „Żeby można było kupić różne rzeczy np. jedzonko”, „A dlaczego?” - „Żeby nie być głodnym”, „A po co?”. Oczywiście moje odpowiedzi były dużo bardziej rozbudowane, ale nie czas i miejsce, żeby się nad tym teraz rozwodzić.
   Jest jednak pewna rzecz, a raczej czynność, związana z wychowaniem dzieci, która jeszcze do tej pory, gdy o tym pomyślę, wzbudza we mnie nieprzyjemne wspomnienia. Jest nią spacerek z dzieckiem do piaskownicy i opieka nad nim, jeśli znajdują się już tam inne dzieci. To był dramat. Piaskownicę uważam za jedno z najbardziej konfliktogennych środowisk. W przypadku sporu między dziećmi (i nie tylko), który jest rzeczą nieuniknioną, znalezienie winnego jest zadaniem niemożliwym. Kwestią czasu było, które pierwsze sypnie paskiem (po oczkach, do buzi lub na główkę), pacnie łopatką lub grabkami, albo zabierze drugiemu foremkę (bez znaczenia, cudzą czy własną). Awantura gotowa.
   I tu właśnie cofnę się do początku mojej wypowiedzi, czyli do rad dawanych przez radców w telewizorze. Radzili, że kiedy dziecko jest niegrzeczne, wymusza wymuszanym płaczem coś na rodzicach, to powinniśmy cierpliwie tłumaczyć naszym "bachorkom" - jak się wyraziła pani specjalistka, a które to określenie jest wg mnie co najmniej nie na miejscu - różne kwestie sporne i niezrozumiałe dla naszych latorośli, nie poddawać się ich żądaniom, być konsekwentnym, nawet jeśli dziecko leży na środku sklepu lub chodnika, żądając zakupu zabaweczki. Oczywiście o klapsie nikt nie wspomniał, nawet w zaprzeczeniu. Nie jestem na bieżąco z kodeksem karno-rodzinnym, ale obserwując trend jaki zaczął obowiązywać od kilku lub nawet kilkunastu lat, to podejrzewam, że teraz za klapsa dziecko pewnie zostaje odebrane rodzicom i trafia do domu dziecka, ew. do rodziny zastępczej (dla dobra dziecka oczywiście), a rodzice do więzienia (drugie z rodziców za współudział), ew. do domu wariatów (dla dobra nas wszystkich).
   Nikt nie wspomniał o jeszcze jednym, najskuteczniejszym moim zdaniem sposobie, sprawdzonym przeze mnie w praktyce, a mianowicie o zagadaniu przeciwnika (dziecka) i skierowania jego uwagi na inny kierunek. Nie dyskutujmy o wspomnianej zabaweczce, pokażmy mu motylka, pszczółkę, samolocik albo śmieciarkę. Naturalnie później, w domu, możemy porozmawiać i wytłumaczyć dziecku zagadkę, dlaczego nic mu dzisiaj nie kupiliśmy. Jednak w sytuacji awaryjnej (podłoga sklepowa, chodnik uliczny) zagadanie skutkuje najlepiej, o czym nie wspomniano w programie tv. W przypadku ekscesów w piaskownicy, równoczesne przemawianie do rozsądku naszego dziecka, dziecka cudzego, a nierzadko także rozsądku ich rodziców, może być trudne i nie odnieść oczekiwanych rezultatów. Jeśli mamy trochę praktyki to zagadanie, może być  deską ratunku (pierwszą lub ostatnią). Tyle że w przypadku rodziców musimy wymyślić coś bardziej ambitnego niż śmieciarka.
   Dostrzegam tu pewną analogię do polityków. Z tym, że oni występują w tej scence, i tutaj pewnie wielu niemile zaskoczę, w roli rodziców. Te nieznośne dzieciaki to my sami, lud pracujący i niepracujący miast i wsi. To my sami medialnie (czyli w telewizorze, ustami naszych lubianych lub nielubianych dziennikarzy) zadajemy niewygodne pytania politykom (w zdecydowanej większości, jeśli chodzi o mnie, nielubianym). To my żądamy od nich korzyści natychmiastowych. I to oni właśnie, jak niektórzy rodzice, zachowują się w różny sposób. Najczęściej próbują nas zagadać. Na palcach jednej nogi mogę policzyć polityków, odpowiadających na zadane im pytania, no chyba że pytania są wcześniej ustalone i odpowiednio dobrane do przyszłej odpowiedzi (wywiad przeprowadzany w przyjaznej stacji tv). Albo nie wysilać się i zadać pytanie typu: „No i co tam, panie pośle?” Wtedy co by nie powiedział taki polityk, będzie na temat.
   Jedni rodzice tłumaczą swoim dzieciom, dlaczego nie mogą im nic kupić (albo kupić niewiele), próbują oszczędnie gospodarzyć pieniążkami. Drudzy  dają prezenty, żeby mieć święty spokój. Najgorsi jednak są tacy, którzy obiecują, a nie dają. W przyrodzie występują także rodzice skłóceni ze sobą i każdy z nich chce, żeby to jego dziecko chwaliło, bardziej kochało. Rozdają więc drogie prezenty, wydając przy tym resztki oszczędności, albo, o zgrozo, zaciągając kredyty, rozpieszczają dzieciaki do, albo i poza, granice przyzwoitości. Są też rodzice wydający wszystkie pieniądze (przepraszam - pieniążki) na siebie, niezbyt przejmujący się losem własnych dzieci.
   Cóż, rodziców się nie wybiera, bo gdyby się wybierało...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz