No i muszę dokończyć temat z poprzedniego odcinka, bo bez tego mój, powiem może nieskromnie, raport byłby niepełny, brakowałoby jednej bardzo istotnej grupy uprzywilejowanej, cieszącej się niczym nieograniczoną swobodą w życiu zarówno codziennym, jak i conocnym, zwłaszcza zimą, kiedy dni są krótsze, za to noce dłuższe. Grupa ta może się pochwalić tutaj w Anglii (oprócz tego, że mnie wnerwia) pełną, prawną ochroną, sama równocześnie śmiejąc się z tego prawa, całkowicie go lekceważąc (i nie chodzi tym razem o polityków). Wiem, że zjawisko to występuje także pod innymi szerokościami i długościami geograficznymi, przede wszystkim w krajach „cywilizowanych”, ale nie wiem, czy z takim nasileniem. Chodzi o...
...dzieci.
Ktoś, kto mnie dobrze zna, może odczuwać w tym momencie pełne zaskoczenie, bo wie, że dzieci lubię, swoje własne nawet kocham (co jest zresztą zrozumiałe). Sam kiedyś (całkiem niedawno, w mojej ocenie) osobiście byłem dzieckiem, też dokuczałem innym, ale jeśli byli to dorośli, to mimo wszystko czułem respekt, a nawet uciekałem przed nimi, nigdy odwrotnie, np. wtedy, gdy kopnąłem piłką, zupełnie niechcący, w okno baraku, gdzie swoją siedzibę mieli ormowcy, tacy w beretach; nie moja wina, że budynek postawili blisko placu zabaw (młodych, którzy nie wiedzą co to ORMO, odsyłam po szczegóły do internetu; była to formacja podobna do dzisiejszej straży miejskiej (z całym szacunkiem do strażników miejskich - ale tylko niektórych).
W przeszłości, mieszkając w Polsce, z lękiem przechodziłem blisko sklepów monopolowych, zwłaszcza tych nocnych (czasami jednak wchodziłem), unikałem ciemnych zaułków, restauracji z dancingiem, a wcześniej, za komuny, nawet wolałem nie patrzeć w stronę komendy, w tamtych czasach, milicji. A jeszcze wcześniej, rzucałem się do panicznej ucieczki, gdy na horyzoncie ukazała się czarna wołga (taki samochód). Wszędzie tam (no może z wyjątkiem wołgi) kręciły się podejrzane typy z tatuażami, dzierżący w dłoniach butelki (później puszki) z różnymi płynami, często słychać było głośne rozmowy/krzyki, bluzgi, zawodzenia, jęki, czy wreszcie, miejsce miały rękoczyny.
Dzisiaj, nie wiem dlaczego, czy to czasy się zmieniły, czy moje miejsce zamieszkania, a może jedno i drugie jest powodem, ale sytuacja wygląda nieco inaczej. Dzisiaj staram się trzymać z dala, może nie od placów zabaw, jako takich, ale skwerów osiedlowych, gdzie zbiera się w godzinach popołudniowych w zwykłe dni, a w niedziele i święta (i teraz w czasie pandemii, kiedy szkoły pozamykane) o każdej porze, kwiat angielskiej młodzieży i dzieci z okolicznych ognisk domowych. Jeszcze za młodzi na tatuaże, a nawet jakby, to nie ma strachu. Obecnie w dobrym tonie jest posiadać choćby mały obrazek, chociaż wiadomo - im więcej tym lepiej, w tym przypadku sprawdza się powiedzenie: „Od przybytku głowa nie boli”. Teraz każdy celebryta, czy inny influencer (zdegradowana odmiana dawniejszego autorytetu) powinien eksponować takowy.
Obawą napawa mnie widok skupiska osób, gdzie każdy młody i gniewny trzyma w ręku nie butelkę, ale kierownicę (kierownik?) swojej hulajnogi. Staram się nawet nie patrzeć w stronę skąd lecą, unoszone powiewem obłoku spalanych śmieci w pobliskich ogródkach domowych, przekleństwa, wykrzykiwane falsetem przedmutacjowym.
Czytając różne wiadomości lokalne i nie tylko wiem, że dość popularnym hobby tego środowiska jest rzucanie kamieniami w szyby autobusów, dlatego jadąc swoim własnym samochodem w strefach rażenia, mam się na baczności, bo nie wiem czy wspomniane hobby nie zostało rozszerzone o osobówki. Oczywiście nie chcę rysować jakichś apokaliptycznych wizji, nie twierdzę, że nie da się wyjść na ulicę, tak źle jeszcze nie jest, ale wszystko zmierza w złym kierunku.
A najgorsze w tym wszystkim jest to, że człowiek nie ma praktycznie żadnej możliwości obrony, na tym polega uprzywilejowanie tejże grupy. Odnoszę wrażenie, podparte mimowolną obserwacją środowiska nienaturalnego w jakim przyszło mi funkcjonować, że jedyne co można zrobić, zgodnie z prawem oczywiście, to uciekać. Zawsze w takich przypadkach później pada pytanie, czy "uczyniłeś wszystko, żeby uniknąć tego zdarzenia". Jest to motto życiowo-prawnicze w UK, dotyczy to wszelkich incydentów, czy to wypadków drogowych, czy to awantur, czy bójek. Tak więc nie prowokujemy, a jak już coś się stanie, to ustępujemy, spuszczamy głowę i odchodzimy/uciekamy (nie dotyczy wypadków drogowych). Jeżeli sprawa poważna, to zapamiętujemy rysopis, jeśli potrzebna interwencja policji, aczkolwiek my, Polacy, słowo "interwencja" interpretujemy nieco inaczej niż angielskie organa ścigania, i także my, Polacy, słowo "ścigania" interpretujemy też nieco inaczej. Policja w tym kraju ma przede wszystkim charakter symboliczno-ozdobny. Zwłaszcza w specyficznym hełmie, policjant jako atrakcja turystyczna, doskonale nadaje się, żeby cyknąć z nim fotkę; nie bardzo wyobrażam sobie kogoś z takim nakryciem czaszki w pogoni za złodziejem. Od włamań i kradzieży są firmy ubezpieczeniowe, od pobić - służby medyczne, a od zabójstw - zakłady pogrzebowe. Jednak tylko ta ostatnia działalność kończy się pełnym sukcesem. Skuteczność policji możemy zauważyć w przypadku, gdy obywatel narazi się skarbowi państwa (mandaty lub inne karty finansowe); w sporach obywatel konta nygus, nie liczyłbym na ich pomoc.
Tak czy owak, czynnie bronić się przed agresją dzieci (obcych) nie radzę. Nie przeklinać, nie pokazywać palca (nieodpowiedniego) w odwecie na to samo z ich strony. A już na pewno nie radzę dotykać, czy to w celu zatrzymania, czy obezwładnienia do czasu przyjazdu policji (tzw. zatrzymanie obywatelskie), bo możemy być oskarżeni o uszczerbek na ich zdrowiu, albo o pedofilię. Instalacja monitoringu przy skwerach, też wydaje się nie robić na nich wrażenia.
Skutkiem poczucia bezkarności był np. jakiś czas temu rajd na hipermarket. Dzieciaki wjechały na rowerach do sklepu, zaczepiały wszystko i wszystkich, doszło nawet do drobnych przepychanek z klientami, po czym wyjechały, jakby nigdy nic. Czego jak czego, ale kamer tam nie brakowało. Zresztą, one same nagrywały tę akcję i umieściły ją w internecie.
Jeszcze jeden przykład: co jakiś czas możemy natknąć się na grupę nastolatków na rowerach w centrum miasta, w liczbie kilkunastoosobowej, szalejącą po całej szerokości, szerokiej w tym miejscu, ulicy, na dwóch lub jednym kole, po wszystkich pasach, czasami w poprzek, a czasami pod prąd, wbrew wszelkim zasadom ruchu drogowego, zdrowemu rozsądkowi i instynktowi samozachowawczemu. Na jakiekolwiek uwagi ze strony spanikowanych, osłupiałych lub rozwścieczonych użytkowników drogi reagują w tradycyjny, zwyczajowy sposób: obelgi i palec. Zdarza się, że plują.
Cóż, nie działa, niestety, przysłowie "Nie czyń drugiemu, co tobie nie miłe", ani "Na złodzieju czapka gore". Mam nadzieję, że nie sprawdzi się też inne: "Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci". Póki co, mogę jedynie zastosować inne porzekadło: "Jak cię widzą, tak cię piszą".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz