sobota, 18 lipca 2020

23. O przywilejach i nygusach

   Życie powoli wraca do normalności w UK i nie tylko, tzn. do normy sprzed zarazy, której na imię Covid 19. Wraca, choć nie wiadomo jeszcze, jak długo jeszcze wracać będzie. I czy się nie wróci z tego powrotu. Widać już jednak pewne symptomy starych dobrych czasów, lekko irytujące, choćby wzmożony ruch pasażerów komunikacji miejskiej, czyli autobusów. ...
   ...Tak się składa, że regularnie korzystam z tej formy dojazdu do pracy (i powrotu do domu), jeżeli można tak powiedzieć o autobusach, że regularnie już kursują. Pamiętam, jak w przeszłości, a teraz już powoli zaczyna ten zwyczaj wracać, grupy uprzywilejowane, czyli emeryci i szeroko pojęte osoby niepełnosprawne (określenie to obejmuje w UK  również odpowiedniki polskich rencistów) zaczynają śmielej wypełniać, ograniczoną do ok. dwudziestu miejsc w "piętrusie", przestrzeń pojazdu. Jeżdżą oni za darmo (tzn. płaci za nich miasto) po godzinie dziewiątej, żeby ominąć godziny szczytu, na podstawie odpowiednich kart przykładnych do czytnika.
   Zdarza się, że dochodzi do aktów delikatnego terroryzmu, i wtedy staję się zakładnikiem (kilkuminutowym), bo jak inaczej nazwać fakt, że wspomniane osoby wsiadając do autobusu przed dziewiątą, najpierw dyskutują z kierowcą, przekonując, że już jest dziewiąta. Dawniej kierowcy dysponowali bileterkami starego typu i mogli wydrukować bilet dla emerytów/rencistów kiedy chcieli (lub nie chcieli, bo się zapomnieli i nie spojrzeli na zegarek). Teraz technika poszła do przodu i nie mogą tego zrobić, bo bileterka została sprzężona z zegarkiem.
   Potem wspomniane osoby przekonują kierowcę, że jadą do lekarza w pilnej sprawie, chociaż wysiadają przy hipermarkecie (to jest część różnicy kulturowej; w Polsce emeryci chodzą rano na targ, w UK - do hipermarketu). Potem mówią cokolwiek, żeby zagrać na czas. Potem, kiedy już nic nie przychodzi im do głowy rezygnują, niektórzy na odchodnym grożą kierowcy, że napiszą na niego skargę i żądają jego nazwiska. Czasami, co bardziej zdesperowani, postawią nogę w progu i czekają z uśmiechem, aż wybije dziewiąta. I nie ma na to rady. Wszystko to dzieje się w komunikacji miejskiej, gdzie autobusy kursują dosyć często.
   Nie mam nic przeciwko emerytom, szanuję siwy włos, sam mam nadzieję kiedyś nim zostać (emerytem) jak wszystko dobrze pójdzie, tzn. mam na myśli moje zdrowie i pułap wiekowy ustanowiony przez polityków, ale jakieś przepisy i kultura obowiązują.
   Inną grupą "uprzywilejowaną", tym razem w cudzysłowie, są wszelkiego rodzaju narkomani, alkoholicy, awanturnicy, bezrobotni z wyboru, osobnicy nieprzyjemnie wyglądający i tak też pachnący, czyli tzw. patologia.
   W moim mieście wchodząc do autobusu należy kupić bilet, lub okazać go kierowcy, jeśli się już posiada takowy np. miesięczny. Można też kupić bilet przez internet na komórkę, wtedy należy zbliżyć telefon do czytnika, podobnie jak w przypadku karty magnetycznej.
   Ja wiem, każdy orze jak może, ja też nie jestem święty, czasami jeździłem na gapę, ale przynajmniej starałem się jakoś ukryć przez kontrolerem, wskoczyć na początek albo koniec np. pociągu, żeby uniknąć kontroli, wysilić się. A taki nygus se wchodzi jakby nigdy nic, siada, głuchy na nawoływania kierowcy, kładzie buciory na bocznym siedzeniu, gada do telefonu, albo do siebie, w zależności co wcześniej spożywał. Czasami kierowca się wnerwi i wyłączy silnik. Skutek jest taki, że po kilku chwilach, pasażerowie pytają się kierowcy dlaczego nie jedzie, potem któryś z nich postanawia kupić bilet, kierowca pyta dokąd, pasażer idzie do delikwenta, pyta się dokąd ten jedzie, wraca do kierowcy, mówi dokąd, płaci i dostaje bilet. Nygus wychodząc, śmieje się z kierowcy serdecznie i pokazuje nieodpowiedni palec. I nie ma na to rady.
   Nawiasem mówiąc, w praktyce każdy pasażer (ten nieawanturujący się) musi stracić co najmniej kilka sekund wchodząc do autobusu, a wchodzi się i wychodzi pojedynczo tymi samymi drzwiami. "Kilka sekund" to wersja optymistyczna, zdarza się, że osoba dopiero po przekroczeniu progu pojazdu, kończy lub zawiesza aktualnie prowadzoną rozmowę telefoniczną, szuka biletu po kieszeniach, albo wg schematu (dotyczy żeńskiej części społeczeństwa): najpierw sięga do torby/plecaka, wyciąga torebkę, z niej wyjmuje portmonetkę, przeszukuje mnogość różnych zakładek, przegródek, schowków, suwaczków (najgorzej jak się taki suwaczek zatnie) i voilà, jest bilet. W opcji elektronicznej, podróżny kończy lub zawiesza aktualnie prowadzoną rozmowę telefoniczną, szuka odpowiedniej aplikacji, uruchamia ją, szuka w niej biletu i wreszcie pokazuje/skanuje go. Przy płatności kartą dochodzi jeszcze trudny wybór, a mianowicie, którego ze ślicznych, kolorowych kartoników, zajmujących dumnie miejsce w portfelu/portmonetce, użyć. To wszystko trwa. Dlatego uważam, że w komunikacji miejskiej, przy obsłudze masowej, taka metoda sprzedaży/kontroli biletów to kompletne nieporozumienie.
   Jak już jestem przy autobusach, to przy okazji może powiem jak wyglądają tłumaczenia podróżnych, kiedy nie mają, albo być może mają bilet, ale jest problem z udowodnieniem tego. Tłumaczenia poniższe nie są usprawiedliwieniem jazdy na gapę, lecz mają raczej charakter roszczeniowy w stosunku zarówno do kierowcy, jak i całego świata (teksty przetłumaczone na polski).
   "Nie mam pieniędzy", albo "Mam tylko tyle" (czyli za mało) - to najczęstsze wymówki. Nie wiem, czy chce się klient targować, czy liczy, że kierowca dołoży z własnej kieszeni.
   "Mam bilet, ale telefon mi się rozładował, więc nie mogę go pokazać, nie rozumiesz?", i patrzy jak na ufoludka z innej planety (pasażer na kierowcę).
   I chyba najlepsze: "Kupiłem już dzisiaj bilet całodniowy, tyle że go zgubiłem. Nie będę kupował drugiego i płacił dwa razy, to proste."
   Za puentę niech posłuży rymowanka, która jest przeinaczonym tekstem znanej, niemłodej już piosenki:

        Umówiłem się z nim na dziewiąta,
        Na przystanku koło róż.
        Potem sprawdzę szybciutko me konto,
        Czy zasiłek wpłynął już.
        Potem Tesco, Sainsbury's i Aldi
        W ten pochmurny, mokry dzień.

        I będziemy kupować weseli,
        Aż dwadzieściaczte-
        Ry* nas rozdzieli.
        I umówię się znów na dziewiąta,
        Na przystanku, tak jak dziś.

* - 24, jedna z "ciekawszych" linii autobusowych w moim mieście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz