środa, 23 grudnia 2020

38. O długości żywota i przepisach świątecznych

   Święta za pasem. Chodzę sobie po moim mieście w Anglii, jeżdżę samochodem albo w najgorszym wypadku komunikacją publiczną i obserwuję co się dzieje. W sklepach wzmożony ruch, przed sklepami kolejki jak w Polsce za komuny, tylko tym razem z powodu innej zarazy (tej chorobowej, nie systemowej) i związanym z tym ograniczeniem, co do liczby klientów wewnątrz. Nieodłącznym elementem tego okresu dla wyznawców pewnych (nie wszystkich) religii i ateistów (też nie wszystkich) jest choinka...
   ...Ostatnio obejrzałem w telewizorze wywód na temat, które choinki są bardziej ekologiczne, a raczej które mniej szkodliwe, prawdziwe czy sztuczne. Wiadomo przecież, że wszystko co robimy jest szkodliwe. Oddychamy - zużywamy tlen; jemy i pijemy - uszczuplamy faunę i florę naszej planety a ponadto wydalamy, czyli zatruwamy środowisko. Najgorsze, jeśli to się kumuluje w pewnych okresach (myślę o jedzeniu) i jest skierowane do wąskiej grupy pokarmów, np. masowe pożeranie karpi. Ekolodzy już nie raz mieli to na celowniku. Dziwne, że nie burzą się przeciwko wycince choinek.
   No właśnie, w owym programie telewizyjnym dokładnie przeanalizowano wszystkie za i przeciw pod względem dobra planety. Wychodzi na to, że najlepiej kupić drzewko sztuczne i trzymać go przez długie lata - ja już dawno na to wpadłem, choć przyznaję, że kierowałem się względami bardziej przyziemnymi niż dobro Ziemi i nieco egoistycznymi tzn. moimi finansami. Nie trzeba wydawać pieniędzy co roku. Plastikowa choinka może być stara, skoro i tak jej niewiele widać spod pokrywy wszelkiej maści ozdób i świecidełek. Jednak moim skromnym zdaniem, w tym przypadku "mędrca szkiełko i oko" się nie sprawdza, a zapach natury w domu powoduje, że czuć, w przenośni i dosłownie, świąteczny nastrój i czasami warto przepłacić. Poza tym żywe choinki nie są takie symetryczne, wymierzone, równe, lecz trochę koślawe, wystające i każda jest inna, czym się właśnie charakteryzuje naturalne piękno. Ale znowu sztuczna zawsze trochę dłużej wytrzyma i można ją postawić koło kaloryfera.
   Niedawno wyczytałem gdzieś, że wzięto pod lupę producentów różnych dóbr materialnych a zwłaszcza chodziło o pewnego wytwórcę komórek (telefonów) i pokrewnych  urządzeń elektronicznych. Ochrzaniono go za to, że urządzenia owe dość szybko się psują i zużywają, i że jest to działanie celowe. Nie chodziło w tym wszystkim bynajmniej o kieszeń kupującego tylko o to, że śmieci elektronicznych jest za dużo na wysypiskach i nie wiadomo co z nimi robić.
   Boję się, żeby producentom sztucznych choinek nie przyszło do głowy zastosować tę samą innowacyjną metodę rozwoju swojego biznesu co branża elektroniczna (i nie tylko) i żeby nie zaczęli, pod hasłem "bliżej natury", produkować sztucznych drzewek, których igliwie, podobnie jak to ma miejsce w przypadku żywej odmiany, zacznie opadać po trzech tygodniach. Produkt w dzisiejszych czasach ma być ładny, nowoczesny, atrakcyjny, ale żywot jego ma być krótki, żeby klient musiał pójść do sklepu i zostawić trochę pieniędzy kupując drugi. Dla przybliżenia poczucia naturalności naszych sztucznych choinek sprzedawcy mogą wpaść na pomysł i dodawać choinki zapachowe o leśnym aromacie. Na początek. Ponieważ świat idzie z postępem, należy szukać nowych rozwiązań i unikać zacofania, więc następnym krokiem może być woń morskiej  bryzy lub nawet zielonego jabłuszka. Niedorzeczność?
   Przypominają mi się w tym momencie tzw. kalendarze adwentowe. To takie pudełka z czekoladkami, w których są dwadzieścia cztery okienka. Każdego dnia, od pierwszego grudnia do Wigilii, dziecko otwiera jedno i pałaszuje ukrytą tam czekoladkę. W chwili, kiedy wymyślono owe kalendarze, na okładce widniała tematyka Mikołajowo-prezentowo-choinkowa. Teraz, widocznie żeby nie narazić się komuś kto ma inny światopogląd i nie wierzy w św. Mikołaja (jak można nie wierzyć w św. Mikołaja !?) umieszczane są motywy z innych sfer uczuciowych i innych historii, takich jak Harry Potter, lalka Barbie czy Gwiezdne Wojny. TO jest niedorzeczność. Przy tym wszystkim choinka o zapachu mydełka Fa to logiczny ciąg wydarzeń. Można jeszcze dodać jakiś polski akcent, np. Przygody Koziołka Matołka, Czterej pancerni i pies, czy wreszcie kalendarz adwentowy z podobiznami gwiazd disco polo; gościu od "majteczek w kropeczki ło ho, ho, ho" pod najważniejszym, dwudziestym czwartym numerem (kiedyś mnie facet wnerwił - szczegóły odc. 21).
   Sztuczne choinki to nie jedyny przykład solidności i długowieczności (póki co) towarów kojarzonych ze świętami Bożego Narodzenia. Kolejnym przykładem są bombki. Dawniej delikatne, kruche, misternie, ręcznie zdobione, śliczne. Dzisiaj też są ładne, kolorowe, ale dużo bardziej wytrzymałe i odporne na niezbyt delikatne traktowanie zwłaszcza przez ciekawskie dzieci, chcące się nimi bawić jak piłeczką.
   No i oczywiście lampki choinkowe. Dawniej rzecz powodująca irytację domowników. Najpierw, po prawie rocznej przerwie wyciągane gdzieś z piwnicy, strychu lub pawlacza, trzymane w zakurzonych pudełkach, trzeba było rozplątać (tzn. najpierw wytrzeć kurz z pudełek). Do tej czynności, z początku, ochoczo przystępowali wszyscy domownicy włącznie z raczkującymi dzidziusiami (dzidziusie, jak i trochę starsze dzieci, "pomagały" również przy ubieraniu/rozbieraniu choinki, przy którym to etapie odporność bombek na działanie sił zewnętrznych, w tym skutków przyciągania ziemskiego, miała także niebagatelne znaczenie). Niestety, każdy z rozplątywaczy miał własny pomysł na zakończenie operacji sukcesem. Po jakimś czasie, uczestnicy tej łamigłówki ulegali frustracji, apatii i ogólnemu zniechęceniu, i wymawiając się ważnymi sprawami rodzinnymi (wszak Boże Narodzenie to ważne święta rodzinne) odchodzili do innych zajęć. Na placu boju pozostawałem sam, ewentualne z kimś jeszcze do pomocy, przymuszonym przeze mnie stanowczym tonem głosu i błagalnym spojrzeniem. Owa pomoc ograniczona była jedynie do gapienia się w telewizor, i stania z rozłożonymi rękami i rozcapierzonymi palcami (u rąk), żebym mógł zawieszać rozplątane już kawałki oświetlenia.
   Ale to nie koniec. Teraz należało znaleźć, która lub które żarówki są niesprawne, bo zawsze jakaś się znalazła, mimo że jak były zdejmowane z choinki w poprzednie święta, to wszystkie działały. Jak wiadomo wystarczyła jedna spalona, żeby zapadła ciemność; wszystkie solidarnie odmawiały posłuszeństwa. Oczywiście psuły się także w tzw. międzyczasie, czyli w trakcie całego okresu świątecznego.
   Dziś mamy diody zamiast żarówek. Też się plączą, ale trochę jakby mniej. I najważniejsze - świecą, prawie zawsze. Niesamowite, żywotność bombek i lampek choinkowych zdają się przeczyć obowiązującej zasadzie, że ładnie, pięknie, ale krótko. Magia świąt?
   Na zakończenie jeszcze jeden symbol łączący się ze świętami Bożego Narodzenia zwłaszcza
dla ludzi wierzących, ale nie tylko - pasterka. W dobie pandemii są pewne ograniczenia. Parę miesięcy temu, na początku lockdownu, dowiedziałem się na mszy świętej w Anglii, kiedy ksiądz instruował wiernych o obowiązujących zasadach w kościele (maseczki, dystans itp.), że msza będzie recytowana. W pierwszej chwili nie bardzo wiedziałem o co chodzi. Okazało się, że dla zmniejszenia ryzyka zakażenia, zabroniono wiernym śpiewać (w kościele). Rządzący (to ich pomysł, nie proboszcza) wyszli z założenia, że śpiewający, zwłaszcza głośno, dużo więcej wydychają niż podczas modlitwy mówionej, a co za tym idzie, ewentualne zarazki łatwiej się przenoszą, pomimo maski nałożonej na otwór gębowy śpiewaka. Efekt potęguje się, jeśli ktoś sepleni.
   W chwili obecnej miasto, w którym mieszkam, zostało podzielone pod względem zarazy na dwie części, ja znajduje się w strefie nr dwa - łagodniejszej, jeśli idzie o obostrzenia. Dzięki temu puby, restauracje i inne punkty zbiorowego żywienia obsługują klientów w swoich wnętrzach i tam też można konsumować, a nie na wynos czyli przed knajpą gdzieś na ławce. Można przy okazji w takim pubie posłuchać muzyki a nawet razem ze znajomymi coś zanucić pod nosem lub głośniej, na całe gardło wspólnie z sąsiednimi stolikami, bo z tego co się orientuję, zakazu śpiewania w pubach nie ma. Oczywiście maski, tam gdzie się spożywa, nie obowiązują.
   Nie wiadomo czy Boris J. pseud. "Kudłaty" złagodzi przepisy na okres świąt, udzieli dyspensy i zezwoli podczas pasterki, jak i przez kilka następnych dni, pośpiewać w kościołach, bo pomimo mojej bujnej wyobraźni nie bardzo widzę, jak by miały wyglądać (brzmieć) kolędy recytowane. Czyżby wierni zmuszeni byli po mszy zrobić wypad do pubu, żeby tam przy piwie i orzeszkach móc sobie wspólnie pokolędować?
   Tego akurat sobie i Państwu nie życzę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz