No i jednak trochę pokolędowałem. Kudłaty się zlitował i w święta Bożego Narodzenia, w Anglii, pozwolił śpiewać w kościele. Dokładnie i konkretnie w same święta, bo już 27-go w niedzielę dyspensa wygasła i znowu msza święta tylko recytowana. Dobre i to...
...Dobre także i to, że święta przebiegły spokojnie, chyba bez żadnych poważniejszych incydentów - tak mi się przynajmniej wydaje, bo rzadko oglądam telewizję, a ostatnimi czasy jeszcze mniej, nawet zrezygnowałem z wiadomości/wydarzeń/faktów. Tam tylko jeden temat - szczepionki antycovidowe; no i jeszcze była druga ważna wiadomość - gdzie zaśpiewa, a raczej wystąpi, Zenek M. na balu sylwestrowym tzn. na którym programie trzeba go oglądać - i teraz już w nowym roku - jaką ów program miał oglądalność.
W dzisiejszych czasach różnie to bywa z tym bezpieczeństwem. Gdzieś tam w naszej podświadomości tkwi jakiś lęk przed zakłóceniem świąt katolickich. Obawiamy się przede wszystkim ateistów lub innowierców i jeśli coś złego ma się stać, to raczej poza granicami Polski. A tu niespodzianka.
Oto pod koniec października roku 2020 niejaka pani Joanna S.-W., szczęśliwa posiadaczka immunitetu poselskiego, zezwalającego, jak wiadomo, łamać prawo, wparowała razem z mężem do kościoła w Toruniu podczas odbywającego się nabożeństwa. Bynajmniej nie po to, żeby się pomodlić, wyspowiadać czy przyjąć komunię świętą. Ich celem nie było też złożenie datku. Powodem wizyty był ich protest. Oboje trzymali dumnie w swoich rękach duże plansze z wypisanymi na nich hasłami (zdjęcie do wglądu w internecie). Stanęli na środku kościoła, odwrócili się najpierw do wiernych, czyli tyłem do ołtarza, postali trochę, potem obrócili się o 180 stopni, żeby ksiądz też mógł przeczytać o co chodzi i wyszli.
Zupełnie pomijam w tej chwili treść tego manifestu. Uważam, że każdemu przysługuje prawo do wyrażenia swoich poglądów, do opowiedzenia się za daną opcją w sporze publicznym (wolność słowa), ale powinien to robić w odpowiedni sposób i w odpowiednim miejscu, jak cywilizowany człowiek. Chcę się w tym momencie skupić właśnie na formie tego zajścia.
Najpierw sprawdziłem z ciekawości, jak to jest z panią Joanną pod kątem ucywilizowania. W tym celu zajrzałem do pewnej internetowej encyklopedii. Okazuje się, że sprawa wygląda całkiem nieźle. Osoba ukończyła studia na kierunku socjologia na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, potem studia podyplomowe w Polskiej Akademii Nauk. Ukończyła także coś takiego jak Szkołę Liderów Społeczeństwa Obywatelskiego. Prowadziła również działalność gospodarczą jako menedżerka kultury. W Sejmie została wybrana na wiceprzewodniczącą Komisji Kultury i Środków Przekazu.
I co? I tyle lat na marne. Z takim wykształceniem i praktyką, obycie i kulturę powinna mieć w małym palcu. Ja z moim średnim wykształceniem nie śmiałbym zakłócić zebrania Związku Filatelistów (z całym szacunkiem dla filatelistów), nawet gdyby mi z czymś podpadli.
Co do oprawy całego wybryku muszę zaznaczyć, że mąż pani Joanny przygotował się bardziej starannie. Jego plansza była duża, napisy wyraźnie i równe. Widać, że się przyłożył. Jego małżonka zaś dzierżyła w dłoniach kawałek obdartego kartonu, znalezionego pewnie gdzieś w śmietniku. Na nim nabazgrane było przesłanie, ale ostatni wyraz ledwo się zmieścił, osoba musiała zacieśniać i ostatnia, biedna literka, była bardzo malutka. Robota zrobiona na odwal. Czyżby wybranka narodu pisała to na kolanie przed kościołem? Czyżby prace domowe na wyżej wymienionych uczelniach też były w ten sposób sporządzane. To by w pewnym sensie tłumaczyło jej postrzeganie kultury.
A propos tłumaczenia - to też jest interesujące. Otóż pani posłanka wyjaśniła, że: "Ja należę do wspólnoty Kościoła katolickiego cały czas jeszcze. Jako członkini tej wspólnoty mam prawo do tego kościoła wejść, kiedy chcę".
Po pierwsze - do kościoła może wejść osoba spoza wspólnoty, nie ma takiego zakazu. Często widzimy w telewizorze, jak z okazji różnych uroczystości, w ławach kościelnych zasiadają osobnicy, o których wszystko można powiedzieć, tylko nie to, że są wierzący. Powiem więcej, tacy ludzie są zachęcani do przyjścia do kościoła, z nadzieją na nawrócenie.
Po drugie - pani Joanna ogłosiła to publicznie przy różnych okazjach - od czternastego roku życia jest niewierząca. Nie wiem czy dokonała już aktu apostazji, do czego usilnie namawia swoich wielbicieli i nie tylko, ale w związku z powyższym, moim zdaniem, mentalnie przynajmniej do wspólnoty Kościoła już nie należy.
Po trzecie, wejść a wejść, to jest różnica. Nikt nie ma jej za złe, że weszła, tylko po co tam weszła i co robiła. Dobrze, że nie zaczęła jeszcze rozpalać grilla.
Każdy kto wychowywał swoje dzieci na pewno spotkał się na pewnym etapie lub etapach tego procesu z różnymi "złotymi myślami" wygłaszanymi przez nasze pociechy. Najpierw, jako malutkie dzieci, tłumaczyły się w dziecinny sposób (no bo jak inaczej?) ze swoich psot. Później, jako nastolatkowie, wchodząc w okres dojrzewania tzw. cielęcy wiek (z całym szacunkiem dla cielaków), zaczynały bombardować nas swoimi "mongolskimi teoriami" (z całym szacunkiem dla Mongołów), przedstawiając nam swój sposób postrzegania rzeczywistości i próbowały uświadamiać nam, że jesteśmy nieswiadomi tego, co się dzieje na świecie i jak należy w nim postępować, i najgorsze, wskazywali nam co jest dobre, a co złe. Często trzeba było zaciskać zęby i wykazywać się dużą dozą cierpliwości przy wchodzeniu z nimi w interakcję. A gdy brakowało cierpliwości trzeba było uważać przy wychodzeniu z pokoju, żeby nie trzaskać drzwiami, bo szyby kosztują.
Ale ten okres na szczęście wcześniej czy później mija i nasze dzieci stają się pełnoprawnymi, pełnomyślącymi członkami społeczeństwa. Żeby nie było - nie jestem przeciwko młodzieży, doceniam ich zapał, chęć zmiany na lepsze. Młodzi ludzie są bardziej twórczy, są motorem napędowym postępu, po prostu chcę im się działać. Zdarza się, że mają wspaniałe pomysly, zdarza się też, że się mylą, ale pamiętajmy: "błądzenie jest rzeczą ludzką", "ten nie robi błędów, kto nic nie robi", "jak się nie wywrócis, to się nie naucys".
Z wiekiem błędów pojawia się coraz mniej, tylko jak długo można czekać? Sprawdziłem jeszcze raz internet - nie no, pani Joanna wiek cielęcy powinna mieć już dawno za sobą. Czytałem i słuchałem jednak kilku jej wypowiedzi i odnoszę wrażenie, że ciągle mamy do czynienia z osobą niedojrzałą. A może w jej przypadku występuje tzw. efekt jo-jo: najpierw młodzieńcze dyrdymały - potem pełnowartościowa dorosłość - i teraz znowu, mamy to co mamy. By udowodnić tę tezę należy tylko prześledzić życiorys osoby i znaleźć czas, w którym wypowiadała się mądrze, spójnie i roztropnie.
Niestety, pewne granice zostały przekroczone, z granicą przyzwoitości na czele. Boję się, żeby ten czyn nie był przykładem i nie stanowił zachęty dla innych. Chcę tylko ostrzec ewentualnych naśladowców, że jeśli, tak jak każdy normalny człowiek, nie posiadają immunitetu, to mogą narazić się na, nazwijmy to oględnie, nieprzyjemności. Co prawda teoretycznie immunitet też można uchylić, ale różnie z tym bywa. Nawet ruszyła procedura odebrania tego przywileju pani Joannie, ale jak sama twierdzi, niczyich uczuć religijnych nie obraziła. Ręce opadają. Teraz pewnie nastąpi prawnicza przepychanka.
W Warszawie na centralnym miejscu stoi Pałac. Dawniej pod patronatem Józefa Stalina. Teraz z wiadomych względów stoi biedak bezimienny. Proponuję nadać mu imię naszej bohaterki, niech się zwie Pałac Kultury i Nauki im. Joanny S.-W. Ku przestrodze, żeby unaocznić, że nauka nie zawsze idzie w parze z kulturą.
A tak poza tym to immunitet musi odejść! W zapomnienie.
wtorek, 5 stycznia 2021
39. O granicach i cielakach
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz