Ostatnio jak jeżdżę autobusem to się wnerwiam. W zasadzie zawsze się wnerwiam jeżdżąc autobusem, bo zawsze coś mi nie pasuje, ale teraz doszedł jeszcze jeden powód. Dokładnie mówiąc, to nie wiem, czy to jest wina przewoźnika, czy może ja nie potrafię docenić starań jakie są czynione, żeby podróżowało mi się lepiej, bezpieczniej i zdrowiej, zgodnie z powszechnie obowiązującą w UK normą "health and safety" (czyli właśnie zdrowie i bezpieczeństwo). Niech potencjalny czytelnik sam osądzi...
...Trzeba w tym miejscu podkreślić, że rzecz się dzieje na początku stycznia, gdzie tym razem temperatury oscylują w granicach zera (zwykle jest trochę cieplej), a media ostrzegają przed zbliżającą się "bestią ze wschodu", czyli wyżem z Syberii. Nie zagłębiając się zbytnio w terminologię meteorologiczną znaczy to, że będzie pieruńsko zimno.
Tymczasem, mając na uwadze wspomniane wyżej "health and safety" i dodatkowo walkę z Covidem,
jakiś geniusz wymyślił, że pomocne będzie, jeśli pasażerom dostarczy się więcej świeżego powietrza; cyrkulacja powietrza - tak to się mądrze nazywa. Jak pomyślano, tak też i zrobiono. Od jakiegoś czasu możemy się zatem cyrkulować powietrzem, jadąc autobusem. Na wszystkich oknach są naklejki, żeby ich nie zamykać, umożliwiając napływ świeżego powietrza. Fajnie to pewnie wygląda na papierze, ktoś kto to wymyślił może się wykazać i pokazać, że nie siedzi bezczynnie (w ciepłym pokoju), tylko walczy z przeciwnościami losu i ulepsza żywot tej części społeczeństwa, która z dobrej woli bądź z przymusu podróżuje tym rodzajem transportu.
Zmarznięci pasażerowie, widać ślepi na to usprawnienie (i nalepki na szybach), zamykają okna, a przynajmniej próbują zamknąć, bo ta ich niewdzięczność i niezrozumienie szlachetnych intencji została przewidziana przez dyrekcję, która zamontowała (rękami mechaników z warsztatu) blokady na ramach okiennych i teraz okna można co najwyżej przymknąć.
Koniec końców, i tak wieje jak w kieleckim (z całym szacunkiem dla Kielecczyzny). Wyobraźmy sobie, że biegniemy do autobusu i co gorsza w tym przypadku, zdążamy na niego, wsiadamy lekko (lub bardzo - w zależności od kondycji) spoceni. Zajmujemy miejsce, rozpinamy kurtkę, luzujemy szalik, ewentualne zdejmujemy czapkę (butów nie zdejmujemy - to nie samolot). Pojazd rusza z zatoki a nasze zatoki i wilgotne karczycho są omiatane mroźnym powietrzem. Siedząc w takim przeciągu w przeciągu kilku chwil nasze ciało się wychładza, wieczorem dostajemy kataru, a następnego ranka łamie nas lumbago, czyli korzonki i na dodatek nie możemy skręcić szyją.
Jeśli trafi się jakiś chory na pokładzie, to w zasadzie nie ma znaczenia w jakiej odległości od nas się usadowi, z przodu czy z tyłu, na parterze czy na pięterku (nie zapominajmy, że to Anglia i jeżdżą "piętrusy"). Jeśli ktoś kichnie lub prychnie, zakaszle lub się zakrztusi, wszyscy obecni zostaną solidarnie obdzieleni ewentualnymi zarazkami. Pod względem przeziębienia najgorzej jest na tylnym rzędzie, tam najbardziej duje, czyli jest największy cug. Jednak mając na uwadze prawdopodobieństwo zakażenia wirusem, nie ma to większego znaczenia, gdzie przycupniemy - morowe powietrze dotrze do nas dwie sekundy wcześniej lub później. Warunki w autobusie panują prawie takie same jak te w piekarniku z termoobiegiem, z tą różnicą, że tam grzeje, a tu wprost przeciwnie.
Naprawdę, nie ogarniam jaka idea przyświecała twórcom tego systemu wentylacji. Nie jestem lekarzem, nigdy nie byłem i nie zanosi się, że kiedykolwiek zdobędę taki dyplom, ale tak jak dla każdego Polaka, medycyna to moje hobby i nie dostrzegam w tym eksperymencie żadnych wartości terapeutycznych. Mogę tylko zgadywać, że chciano zarazki, jeśli by się ewentualnie pojawiły w autobusie razem z nosicielem, wyeksportować błyskawicznie przez okno (same zarazki, bez nosiciela) za pomocą przewiewu.
Jednak zanim zakażone powietrze wydostanie się na zewnątrz, zostaje po drodze przefiltrowane przez płuca pasażerów. Co prawda jest obowiązek noszenia maseczek, ale spora część pasażerów nie nosi ich, bo nie chce albo nie może, albo jedno i drugie. Ale nawet z maseczką na twarzy nie jesteśmy chronieni, bo wiatr nie wieje, jak by to powiedział marynarz, od dzioba, tylko dzięki otwartym oknom tworzą sie takie wiry, że wiatr hula ze wszystkich możliwych stron, a maseczka nie zasłania hermetycznie naszych ust i nosa, i zawsze jakaś szczelina się znajdzie.
Dostęp do lekarza urzędującego w angielskiej przychodni z przeziębieniem (tzn. dla pacjenta z przeziębieniem) nigdy nie był łatwy, a teraz, w czasie zarazy, jest praktycznie niemożliwy. Możemy co najwyżej pogadać sobie z nim przez telefon i w ten sposób uzyskać diagnozę. Równie dobrze można wymyślić aplikację na smartfona (a może już taka istnieje?), gdzie po wpisaniu, a raczej postawieniu "ptaszka" pod odpowiednim symptomem, będziemy mogli się dowiedzieć, co z nami nie tak. W aplikacji takiej, po wyeliminowaniu poważniejszych chorób, w tym Covida, wyskoczyła by porada, co należy zażyć.
Przy każdej dolegliwości bazą do połknięcia będą oczywiście angielskie witaminy, czyli paracetamol. Potem w zależności od konkretnych objawów: kaszel, ból gardła - syrop i przeczekać; katar - dmuchać nos, krople i przeczekać; biegunka, zaparcia, wymioty - dieta, zaopatrzyć się w papier toaletowy i przeczekać; bóle krzyża i nie tylko - tylko paracetamol, odpoczywać i przeczekać; gorączka - to co poprzednio plus kontrolować temperaturę.
Póki co, najskuteczniej i najszybciej będzie od razu pójść (lub pojechać, ale nie autobusem) do hipermarketu, poczytać co tam napisane na opakowaniach od leków (lub wyrobów medycznych) i kupić co trzeba. I przeczekać.
...Trzeba w tym miejscu podkreślić, że rzecz się dzieje na początku stycznia, gdzie tym razem temperatury oscylują w granicach zera (zwykle jest trochę cieplej), a media ostrzegają przed zbliżającą się "bestią ze wschodu", czyli wyżem z Syberii. Nie zagłębiając się zbytnio w terminologię meteorologiczną znaczy to, że będzie pieruńsko zimno.
Tymczasem, mając na uwadze wspomniane wyżej "health and safety" i dodatkowo walkę z Covidem,
jakiś geniusz wymyślił, że pomocne będzie, jeśli pasażerom dostarczy się więcej świeżego powietrza; cyrkulacja powietrza - tak to się mądrze nazywa. Jak pomyślano, tak też i zrobiono. Od jakiegoś czasu możemy się zatem cyrkulować powietrzem, jadąc autobusem. Na wszystkich oknach są naklejki, żeby ich nie zamykać, umożliwiając napływ świeżego powietrza. Fajnie to pewnie wygląda na papierze, ktoś kto to wymyślił może się wykazać i pokazać, że nie siedzi bezczynnie (w ciepłym pokoju), tylko walczy z przeciwnościami losu i ulepsza żywot tej części społeczeństwa, która z dobrej woli bądź z przymusu podróżuje tym rodzajem transportu.
Zmarznięci pasażerowie, widać ślepi na to usprawnienie (i nalepki na szybach), zamykają okna, a przynajmniej próbują zamknąć, bo ta ich niewdzięczność i niezrozumienie szlachetnych intencji została przewidziana przez dyrekcję, która zamontowała (rękami mechaników z warsztatu) blokady na ramach okiennych i teraz okna można co najwyżej przymknąć.
Koniec końców, i tak wieje jak w kieleckim (z całym szacunkiem dla Kielecczyzny). Wyobraźmy sobie, że biegniemy do autobusu i co gorsza w tym przypadku, zdążamy na niego, wsiadamy lekko (lub bardzo - w zależności od kondycji) spoceni. Zajmujemy miejsce, rozpinamy kurtkę, luzujemy szalik, ewentualne zdejmujemy czapkę (butów nie zdejmujemy - to nie samolot). Pojazd rusza z zatoki a nasze zatoki i wilgotne karczycho są omiatane mroźnym powietrzem. Siedząc w takim przeciągu w przeciągu kilku chwil nasze ciało się wychładza, wieczorem dostajemy kataru, a następnego ranka łamie nas lumbago, czyli korzonki i na dodatek nie możemy skręcić szyją.
Jeśli trafi się jakiś chory na pokładzie, to w zasadzie nie ma znaczenia w jakiej odległości od nas się usadowi, z przodu czy z tyłu, na parterze czy na pięterku (nie zapominajmy, że to Anglia i jeżdżą "piętrusy"). Jeśli ktoś kichnie lub prychnie, zakaszle lub się zakrztusi, wszyscy obecni zostaną solidarnie obdzieleni ewentualnymi zarazkami. Pod względem przeziębienia najgorzej jest na tylnym rzędzie, tam najbardziej duje, czyli jest największy cug. Jednak mając na uwadze prawdopodobieństwo zakażenia wirusem, nie ma to większego znaczenia, gdzie przycupniemy - morowe powietrze dotrze do nas dwie sekundy wcześniej lub później. Warunki w autobusie panują prawie takie same jak te w piekarniku z termoobiegiem, z tą różnicą, że tam grzeje, a tu wprost przeciwnie.
Naprawdę, nie ogarniam jaka idea przyświecała twórcom tego systemu wentylacji. Nie jestem lekarzem, nigdy nie byłem i nie zanosi się, że kiedykolwiek zdobędę taki dyplom, ale tak jak dla każdego Polaka, medycyna to moje hobby i nie dostrzegam w tym eksperymencie żadnych wartości terapeutycznych. Mogę tylko zgadywać, że chciano zarazki, jeśli by się ewentualnie pojawiły w autobusie razem z nosicielem, wyeksportować błyskawicznie przez okno (same zarazki, bez nosiciela) za pomocą przewiewu.
Jednak zanim zakażone powietrze wydostanie się na zewnątrz, zostaje po drodze przefiltrowane przez płuca pasażerów. Co prawda jest obowiązek noszenia maseczek, ale spora część pasażerów nie nosi ich, bo nie chce albo nie może, albo jedno i drugie. Ale nawet z maseczką na twarzy nie jesteśmy chronieni, bo wiatr nie wieje, jak by to powiedział marynarz, od dzioba, tylko dzięki otwartym oknom tworzą sie takie wiry, że wiatr hula ze wszystkich możliwych stron, a maseczka nie zasłania hermetycznie naszych ust i nosa, i zawsze jakaś szczelina się znajdzie.
Dostęp do lekarza urzędującego w angielskiej przychodni z przeziębieniem (tzn. dla pacjenta z przeziębieniem) nigdy nie był łatwy, a teraz, w czasie zarazy, jest praktycznie niemożliwy. Możemy co najwyżej pogadać sobie z nim przez telefon i w ten sposób uzyskać diagnozę. Równie dobrze można wymyślić aplikację na smartfona (a może już taka istnieje?), gdzie po wpisaniu, a raczej postawieniu "ptaszka" pod odpowiednim symptomem, będziemy mogli się dowiedzieć, co z nami nie tak. W aplikacji takiej, po wyeliminowaniu poważniejszych chorób, w tym Covida, wyskoczyła by porada, co należy zażyć.
Przy każdej dolegliwości bazą do połknięcia będą oczywiście angielskie witaminy, czyli paracetamol. Potem w zależności od konkretnych objawów: kaszel, ból gardła - syrop i przeczekać; katar - dmuchać nos, krople i przeczekać; biegunka, zaparcia, wymioty - dieta, zaopatrzyć się w papier toaletowy i przeczekać; bóle krzyża i nie tylko - tylko paracetamol, odpoczywać i przeczekać; gorączka - to co poprzednio plus kontrolować temperaturę.
Póki co, najskuteczniej i najszybciej będzie od razu pójść (lub pojechać, ale nie autobusem) do hipermarketu, poczytać co tam napisane na opakowaniach od leków (lub wyrobów medycznych) i kupić co trzeba. I przeczekać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz