środa, 3 lutego 2021

41. O pogarszaniu się wzroku i telewizorach

   Czas goi rany - to dobrze. Ale czas również powoduje starzenie się materiału - szkoda. Chciał, nie chciał, nadszedł na mnie czas. Czas, żeby się rozejrzeć za okularami. Jak na mnie przystało, pierwszą rzeczą jaką robię, może nie najważniejszą, ale od tego przeważnie zaczynam w tego typu przedsięwzięciach, jest rozmyślanie, jaką część majątku stracę, jaką część moich pieniędzy będę musiał oddać za daną usługę lub towar, czyli ile będę musiał zapłacić...
  ...Najsampierw (ktoś jeszcze używa tego słowa?) wypada sprawdzić stan mojego wzroku. Włączam więc komputer, wchodzę na stronę znanej w UK firmy optycznej i szukam interesującego mnie hasła, czyli ceny tego badania. Nie znajduję. Po pobieżnych poszukiwaniach, rozpoczynam poszukiwania bardziej szczegółowe i z uwagą przyglądam się poszczególnym odnośnikom. Bez rezultatów (pozytywnych). Klepię się w czoło - no jasne, wpiszę w wyszukiwarkę (sklep posiada własną wyszukiwarkę) konkretną frazę, a mianowicie "eye test cost", czyli ocznego testu koszt, czyli cena badania wzroku, czyli to, o co mi chodzi. Udało się. Aż za dobrze - klęska urodzaju. Pojawiło się trzysta osiemdziesiąt osiem (388) odpowiedzi. I teraz uwaga. 282 dotyczyło "glasses"."Glass" to po angielsku "szkło", "glasses" - liczba mnoga, powinno być "szkła", ale "glasses" to znaczy "okulary". Jednak na stronie naszego specjalistycznego sklepu pod hasłem "glasses" wyskakują tylko same ramki, bez glasses, czyli bez szkieł - można się pogubić. Jak by nie patrzył, to nie tego szukałem.
   32 rezultaty wyszukiwania to soczewki kontaktowe. Też nie o to mi chodziło.
   I wreszcie 74 wyniki to "articles" - artykuły. Tutaj pewnie znajdę cenę. Lecę po tytułach: "Jak uzyskać voucher (talon) zniżkowy na test wzroku", lub "Jak uzyskać całkowicie darmowy test". Wymieniam tylko tematy najbliższe, choć i tak dalekie, do mojego zapytania. To tak, jak wywiad z politykiem: zadajemy pytanie, a on (ona) odpowiada, a właściwie opowiada o czymś niby podobnym, a jednak innym. To tak, jakby grali na weselu walca, a ktoś by tańczył kazaczoka (zwłaszcza na początku imprezy będzie to się optycznie gryzło, nad ranem - ujdzie).
   Klikam dalej poszczególne odnośniki, tam czasami muszę klikać następne, tylko po to, żeby dowiedzieć się, że usługa tymczasowo niedostępna. Irytujące to zwłaszcza przy opcji: "Pozostał jeden miesiąc do skorzystania z darmowego testu". Ciekawe, czy "tymczasowo" to więcej niż miesiąc, czy mniej?
   To tak, (powtarzam się, wiem) jakbym zaprosił kogoś na kawę do domu, a po przekroczeniu progu powiedział, że kawy nie mam, bo u mnie w domu nikt tego szlachetnego napoju nie pije, więc zrobię herbatę. Albo widząc sąsiada, biegnącego na autobus/pociąg do pracy,
proponuję mu, że go podwiozę, bo i tak będę przejeżdżał koło jego roboty, a przy drzwiach do garażu oznajmiam, że dwa tygodnie temu sprzedałem samochód.
   Przyznaję się bez bicia, że wszystkich wyników nie sprawdzałem, zabrakło cierpliwości i nadziei, a ona podobno umiera ostatnia.
   Pomyślałem, że spróbuję zarezerwować wizytę na konkretną datę, wtedy albo od razu będę musiał zapłacić, albo przynajmniej dowiem się, ile wziąć ze sobą kasy. Nic z tego. Termin zaklepany, ceny dalej nie znam. Gdybym był złośliwy, to bym poszedł na umówione spotkanie, zapytał ile kosztuje ta przyjemność a potem: "To ja się jeszcze zastanowię".
   Czy ja za dużo oczekuję? Ceny powinny być, i powinny być łatwe do znalezienia na stronie sprzedawcy. Czy to nie jest niezgodne z prawem? Sam nie wiem. Być może one sa gdzieś zapisane, ale na tyle dobrze ukryte, że ja do nich nie dotarłem. Czyżby się wstydzili? Najgorsze jest to, że straciłem dużo mojego czasu i nerw na poszukiwania.
   Drugą rzeczą, która mnie wnerwia, a która ma również związek ze stratą czasu jest strona znanego w UK sklepu, gdzie kupuje się towary przede wszystkim oglądając je przez komputer lub katalog książkowy; teraz w okresie pandemii zwłaszcza ten pierwszy sposób jest praktykowany. Oglądamy towar, zamawiamy i płacimy. Odbiór w sklepie lub z dostawą do domu.
   Załóżmy, że chcę kupić telewizor - nie żeby od razu oglądać telewizję, tylko żeby mieć, tak na wszelki wypadek. Szczerze mówiąc, założenie prawdziwe, bo moje obecne okno na świat zaczyna żyć swoim własnym życiem - czasem bez powodu się wyłacza, a potem nie widzi powodu, żeby się włączyć, ignorując klikanie wszystkimi możliwymi klawiszami na obudowie i pilocie. Najsamprzód otwieram kulturalnie zakładkę "televisions". Następnie określam cechy i parametry telewizora np. wielkość ekranu. Znaczenie niektórych określeń muszę sprawdzać w internecie, żeby się upewnić co oznaczają i czy będę mógł bez nich żyć, jeśli kupię sprzęt pozbawiony tych wynalazków. Na koniec skupiam się na cenie (jest podana, hurra!).
   No dobra, załóżmy że wybrałem konkretny egzemplarz i chcę dać za niego część moich pieniędzy sprzedawcy (kupić go). Klikam odpowiednią ikonkę i rzecz ląduje w moim koszyku. Wpisuję kod pocztowy albo nazwę miasta, dzięki czemu wiem, czy dany przedmiot jest dostępny do odbioru w pobliskim sklepie lub sklepach, lub czy występuje możliwość dostawy do domu, co jest sygnalizowane informacją w okienku przy produkcie.
   Niestety, mam paskudny charakter i zawsze staram się wybierać produkty korzystne cenowo. Tak się pechowo składa, że jest więcej takich jak ja, i że to co znajdę, okazuje się być niedostępne zarówno w dostawie jak i najbliższym sklepie (opcja z własnym odbiorem). Pytają się mnie zatem, czy będę szczęśliwy, jeśli popodróżuję trochę do innych sklepów (happy to travel?). Klikam "yes". Wyskakuje lista innych sklepów, gdzie mają towar na składzie. Teoretycznie, bo w moim konkretnym przypadku pojawia się informacja, że sorry, ale telewizora nigdzie nie ma. Wracam więc do punktu wyjścia (albo raczej wejścia), wybieram inny egzemplarz, klikam koszyk, znowu brak w dostawie, znowu brak w pobliżu, znowu pytanie, czy będę szczęśliwy, wybieram inną lokalizację, i znowu figa. Sytuacja się powtarza wielokrotnie, również z innymi modelami, którymi jestem zainteresowany. Niby sprzęt do koszyka włożony, ale tylko prawie włożony, bo go przecież nie ma. Nie można wcześniej, na stronie wyjściowej (albo raczej wejściowej) podać informacji, żeby nie zawracać sobie gitary i nie łudzić się, bo i tak ten typ wyszedł?
   Jest jeszcze drugi sklep sprzedający elektronikę, dość popularny w UK chociażby dlatego, że nie ma tu za bardzo konkurencji.
   Tutaj od razu na stronie, gdzie są pokazane wszystkie telewizory, czyli tej wejściowo-wyjściowej, widać wizualnie, że jeżeli model w ogóle niedostępny, to ma przyciemnioną cenę, nie klikamy. Możemy co najwyżej dać swojego maila, to nam napiszą, jak będzie dostępny. Kiedyś, jakiś rok temu, dałem w tym celu moje namiary, bo upatrzyłem sobie maszynkę do przycinania brody - na razie bez odzewu, a brodę już dawno zgoliłem.
   Ok, wybrałem telewizor, co prawda dostawa niemożliwa, więc odbiorę w sklepie. Podaję miasto - niestety, akurat tu go nie ma. To może inna miejscowość, gdzieś niedaleko. Nestety. To jeszcze inna - też niestety. Sprawdziłem z dziesięć miejscowości, w tym tych największych, w których jest po kilka sklepów danej firmy, więc prawdopodobieństwo trafienia wyższe - dziesięć razy niestety. Zaobserwowałem przy tym pewną prawidłowość: nie ma sensu sprawdzać dostępności produktu do odbioru własnego w sklepach, jeżeli nie ma możliwej opcji dostawy do domu. Jeżeli jest ona możliwa (dostawa do domu), to po kliknięciu w opcję własnego odbioru, od razu pojawia się kilka najbliższych sklepów, gdzie sprzęt jest osiągalny. Wnioskuję zatem, że to ściema i strata czasu, ponieważ jeśli brak przedmiotu w dostawie, to nie będzie go też w odbiorze.
   Trochę to wszystko skomplikowane i zawiłe. Faktem jest, że teraz, w czasie pandemii, są pewne ograniczenia dotyczące miejsc pracy w związku z lockdownem, ale informatycy i opiekunowie stron internetowych mogą pracować z domu, więc wymówek nie ma. Powinni oni się wziąć do roboty i usprawnić korzystanie z witryn sklepowych tak, żeby nie wnerwiać klientów i szanować ich czas.
   Druga rzecz to to, że obecnie jest zwiększona tendencja do robienia zakupów poprzez internet z powodu zarazy i w ogóle, i wypadałoby, żeby ten rodzaj obsługi klienta dopracować. W przeciwnym przypadku będzie podobnie do tego, co mi się raz przydarzyło w realu: wchodzę do obuwniczego, przymierzam kulturalnie but (któryś tam z kolei), w końcu znajduję taki, który pasuje pod względem wymiaru i wyglądu, decyduję się kupić (oba), oznajmiam ten fakt grzecznie obsłudze prosząc jednocześnie o drugi do kompletu, ładna pani wychodzi na zaplecze, wraca i z uśmiechem informuje mnie, że sorry, ale drugi wcięło (wolne tłumaczenie), a to ostatnia para (w zasadzie to już nie jest para).
   Wychodząc, nurtuje mnie tylko jedna myśl, czy osamotniony kamasz trafi z powrotem na wystawę.
   Nogi opadają. I kurtyna też.




   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz