Ostatnio przyszywałem sobie guzik do koszuli i się wnerwiłem. Nie, nie dlatego, że się pokłułem, ani też nie dlatego, że zgubiłem igłę. Pamiętam jak raz mi gdzieś ją wcieło i musiałem potem na kolanach przeczesywać cały pokój, by uniknąć życia w psychozie z obawy przed przebiciem sobie stopy na wylot. Moja nerwówka nie była też spowodowana tym, że szycie na pewno nie jest moim hobby. Powodem była...
... nić, a właściwie szpulka, na którą nitka była nawinięta - całość kupiona gdzieś w angielskim sklepie po promocyjnej, bo jak inaczej, cenie.
Żeby nie być gołosłownym i dać pewne wyobrażenie potencjalnemu czytelnikowi, zamieszczam poniżej zdjęcie szpulki, nakrętki od butelki po wódce 0,5 l jako punktu odniesienia i suwmiarki, przy pomocy której dokonywałem pomiarów.
... nić, a właściwie szpulka, na którą nitka była nawinięta - całość kupiona gdzieś w angielskim sklepie po promocyjnej, bo jak inaczej, cenie.
Żeby nie być gołosłownym i dać pewne wyobrażenie potencjalnemu czytelnikowi, zamieszczam poniżej zdjęcie szpulki, nakrętki od butelki po wódce 0,5 l jako punktu odniesienia i suwmiarki, przy pomocy której dokonywałem pomiarów.
Szerokość zewnętrzna szpulki wynosi 21,4 mm, szerokość wewnętrzna, czyli miejsce, na które nawinięta jest nitka, to 18,4 mm, wysokość 28mm. Z tych danych można łatwo obliczyć, że przestrzeń na nitkę licząc od płaszczyzny rolki do jej grzbietu to tylko 1,5 mm, więc nawet gdyby nitka była nawinięta po sam kołnierz (nie była!) to i tak taki Rambo w swojej fince miał do dyspozycji więcej nici, pozwalającej przyszyć więcej guzików lub porozcinanych części ciała.
Teraz jest moda na to, żeby umieszczać na etykietach towarów informacji (lub wiadomości), co tak dokładnie mieści się w danym pudełku, konserwie lub parówce. Szkoda, że ten zwyczaj nie przyjął się w przypadku szpulek z nicią, bo wtedy bym wiedział ile tak naprawdę kupuję towaru i czy mi się to opłaca.
Co jakiś czas chodzę na zakupy do hipermarketu - normalka. I nuda. A że zakupów dokonuję wspólnie z małżonką, to moje obowiązki ograniczają się głównie do roli wózkowego, urozmaicanej niekiedy manewrowaniem między tymczasowo porzuconymi samopas wózkami innych klientów, parkowanymi w poprzek alejek, co zdradza brak empatii i wyobraźni w stopniu podstawowym tymczasowych dysponentów tych pojazdów.
Występuje co prawda kilka chwil ożywienia, kiedy docieram do miejsc gdzie sprzedawane są różnego typu gadżety z dziedziny szeroko pojętego majsterkowania, turystyki czy elektroniki, co uświadamia mi, jak wiele istnieje niezbędnych przedmiotów, bez których nie wiem jak do tej pory się obywałem.
Ale i wcześniej, na dziale spożywczym, gdzie może się wydawać, że nic ciekawego nas tam nie spotka, możemy natrafić na ciekawostkę matematyczną.
Proszę bardzo, ostatnio zakupiłem dwa słoiki oliwek (między innymi): zielona nakrętka - bez nadzienia i pomarańczowy (mniej więcej) dekielek - z papryczkami.
A oto cena wywieszona nad oliwkami bez papryczek - tutaj cena jednostkowa i cena przeliczona za jeden kilogram, jak w mordę strzelił, się zgadzają - 2,882 za kg.
I kolejny przykład, tym razem ktoś coś tu pokiełbasił.
Po pierwsze masa oliwek bez papryczek (popezdnie zdjęcie - zielona nakrętka) jest podana na metce z ceną jako drained (waga po wysuszeniu, czyli bez zalewy) 170g, a masa oliwek z papryczkami jako netto - 220g (wagi na słoikach są pokazane na zdjęciu nr 1, ale może nie widać tego dokładnie, więc żeby nie było nieporozumień opiszę etykiety: jadąc od lewej - oliwki bez nadzienia - waga drained 170g, waga netto 340g; oliwki z papryką - pierwsza z lewej jest waga netto, inaczej niż na poprzednim słoiku, 220g i jako druga waga drained 130g), więc nijak tego porównać nie da rady, czego jest więcej i o ile. Ceny oliwek z papryczkami za kilogram też się nie zgadzają: jeśli weźmiemy do obliczeń wagę netto 220g, to za kilogram wychodzi 2,5909, a nie jak podano na cenniku 4,750 - spora różnica. Jeśli użyjemy wagi drained -130g, jest już bliżej, choć też błędnie - 4,3846. Jak by nie kombinować, nie da rady uzyskać wartości porachowanej przez sklep, czyli 4,750. No chyba żeby wydłubać papryczki. Takie wprowadzanie klientów (zarówno jednostkowych jak i masowych) w błąd powinno być karane. Tylko że w Polsce jeśli już ktoś się myli, to przeważnie na swoją korzyść, tutaj w UK, w tym konkretnym przypadku - odwrotnie.
Kolejny przykład pomieszania jednostek, żeby pomieszać jednostkom i masom w głowach. Jakiś czasu temu w telewizorze niejaka Joanna P. przekazała fakt, że oto w Stanach rok temu urodziło się dzieciątko w 5-tym miesiącu ciąży, czyli, jak sama pani Joanna z wypiekami na twarzy oznajmiła, 131 dni przed terminem. Nie dodała tylko, czy to był pierwszy dzień piątego miesiaca, czy trzydziesty. Oni tam chyba w telewizji robią to z automatu, tzn. podają informacje (wiadomości lub fakty) w taki sposób, żeby wzbudzić jeszcze większą sensację. Ciąża trwała króciutko, tylko 5, a do końca zostało aż 131. Tylko że jednostki miary różne. To, zakładam, miało wzbudzić u widzą przeświadczenie, że okres ciąży był krótszy niż czas pozostały do rozwiązania. A przecież 131 dni przed terminem oznaczało, że dziecko urodzono w 149-tym dniu ciąży (ciąża u ludzi trwa książkowo 40 tygodni, czyli 280 dni), czyli połowę przekroczono. Fakt faktem, to i tak wyjątkowa wiadomość, ale nic nie stoi na przeszkodzie, zdaniem speców od emocji, żeby ją troszeczkę podkręcić.
Gdyby wszystko było dobrze oznakowane i opisane uniknęlibyśmy nieporozumień czy straty czasu. Nie tak dawno przeszukiwałem internet z nadzieją znalezienia odpowiedzi na nurtujacy mnie temat. Przeznaczenie rzuciło mnie na pewną stronę, gdzie udzielano drobnych porad prawnych. Skorzystałem więc z załączonego formularza - w przeszłości korzystałem kilkakrotnie z takiej formy pomocy na podobnych witrynach.
Odpowiedź dostałem błyskawicznie. Poinformowano mnie, że owszem zajmują się takimi sprawami i bardzo chętnie mi pomogą. Muszę tylko dokonać opłaty za konsultację - 234 funciaki za godzinę plus opłata przygotowawcza, czyli analiza dokumentacji - 60 funtów za 15 minut.
Ktoś powie, że nie ma w tym nic dziwnego. Nie po to taki adwokat się uczył, otwierał kancelarię prawną, żeby teraz za darmo pomagać. Zgoda. Szkoda tylko, że nie było to jasno pokazane takim jednostkom jak ja, że porady są płatne. Poza tym, firmy często dają klientom próbkę swoich możliwości za darmo. Odpowiedź na moje pytanie była stosunkowo prosta: tak lub nie (lub nie mam pojęcia) bez jakiegoś głębszego rozpisywania się. Nie prosiłem o reprezentowanie mnie w sądzie w sprawie poślizgu w hipermarkecie na mokrej plamie, znęcania się nade mną psychicznie przez pracodawcę, małżonkę lub gosposię, czy pogryzienia przez sąsiada lub jego psa. Powtarzam: czasami korzystam z darmowych porad o różnej tematyce w internecie, więc wiem, że coś takiego jest możliwe.
Uprzedzam lojalnie, że teraz zapytany na ulicy, jak dojść np. do dworca kolejowego czy mleczarni, najpierw zapytam się, czy osoba pytająca jest prawnikiem. Jeśli tak, to kulturalnie poinformuję, ile taka informacja kosztuje plus ewentualny koszt dodatkowej analizy (w przypadku gdybym sam nie wiedział, gdzie dany obiekt się znajduje i musiał lecieć, i zapytać kogoś innego). I tak będę robił - dopóki mi nie przejdzie.
I jeszcze jeden przykład oznakowania lub być może lepiej byłoby powiedzieć określania, bo chodzi o ludzi, a nie przedmioty. W poprzednim odcinku pisałem o osobach niebinarnych. Osoby te same siebie zdefiniowały jako nie mężczyźni i nie kobiety. Stąd wyniknęły spory, nieporozumienia i oskarżenia o zniewagę, kiedy w ich obecności zawołano: "Panie i panowie!" Zdaniem osób niebinarnych zostały one tym zdaniem zignorowane. A przecież jest sposób, żeby powody nieporozumień automatycznie zniknęły. I wtedy nie tylko "Panie i panowie", ale także "Proszę pań", czy "Proszę panów" odnosiłoby się także do nich i o lekceważeniu nie byłoby mowy. Wystarczy, żeby osoby te określiły siebie jako w części mężczyźni i w części kobiety (czyli i mężczyźni, i kobiety). Tym sposobem pozbylibyśmy się kolejnego powodu do skłócenia społeczeństwa, czego sobie i Państwu życzę, bo przecież o to nam wszystkim chodzi, czyż nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz