Pandemia pandemią, a życie wraca powoli do normy. Co prawda do innej normy. Nad samą zarazą nie będę się rozpisywał, jest to temat bardzo... nie będę pisał i już. Powiem tylko ogólnie, że zmieniono nam, zwykłemu ludowi pracującemu miast i wsi, kryteria postrzegania rzeczywistości...
...Do tej pory choroba, a covid jest przecież chorobą, kojarzyła nam się z bólem, cierpieniem, tabletkami, wstawaniem o świcie, żeby zająć miejsce w kolejce po numerek (tak było za komuny, ale mi takie skojarzenia pozostały - teraz zajmujemy miejsce w fotelu i wysłuchujemy po raz enty irytującej melodyjki), zwolnieniami L4, a te z kolei niektórym mogą się kojarzyć z odnawianiem mieszkania.
Przychodzi mi na myśl w tym momencie pewien test psychologiczny. Badanemu mówi się jedno słowo, a ten bez zastanowienia wypowiada drugie - takie, które mu przychodzi w danym, krótkim (no bo jakim innym) momencie do głowy. Nie jestem zawodowym psychologiem (psychologiem - amatorem trochę jestem, jak wielu) i tym bardziej nie mam dostępu do tego typu badań i ich wyników, ale wydaje mi się, że dość częstą odpowiedzią na hasło "choroba" było do tej pory "lekarstwo". W nowej normalności, gdzie panują nowe normy, będzie to "szczepionka" ew. "maski", "terror", "zakaz podróży", "podział społeczeństwa", "ograniczenie swobód obywatelskich", "manipulacja", słowem ze wszystkim ten wyraz (choroba) będzie kojarzony, tylko nie z postępami prac nad ewentualnymi lekami (słowo "ewentualnymi" musi tutaj paść z obawy przed prawnikami i innymi uczonymi w pismach takich jak wezwania, nagany, grzywny, upomnienia, eksmisje, noty obciążające, mandaty i inne tego typu decyzje wydawane przez urzędy tudzież inne organa ścigania użyteczności publicznej (w sensie: organa kogo? czego? - użyteczności, a nie organa ścigające użyteczność). Zachodzi ryzyko, mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, że cały przemysł farmaceutyczny może się wkrótce przestawić na szczepionki. Dlatego bo lekarstwo jest dla ludzi chorych, a szczepionka, wprost przeciwnie, dla zdrowych, a tych ciągle jeszcze jest więcej na tej planecie wbrew sugestiom reklam w telewizorze, czyli większy zbyt na towar. Business is business.
Ale ja nie o tym dzisiaj chciałem. Jakiś czas temu, w tzw. telewizji posiłkowej, bo niekoniecznie śniadaniowej - zależy kto o której wstaje - był poruszony wątek o poszukiwaniu pracy. Zarówno w Anglii jak i w Polsce pandemia wywołała braki pracownicze w różnych sektorach. Niektórzy już się przebranżowili, niektórzy być może się nad tym zastanawiają.
Gdybym to ja miał szukać w tej chwili pracy, obawiam się, że mógłbym mieć z tym problem, zwłaszcza w nowoczesnej firmie. Pewnie bym nie zdał egzaminu, jakim jest rozmowa kwalifikacyjna.
Podobnie jak z prawem jazdy. Niby jestem doświadczonym kierowcą, ale gdyby mi przyszło teraz zdawać egzamin, to pewnie bym go zdał, pytanie tylko, za którym razem. Dzisiaj w Polsce nikt rozsądny nie liczy na to, że zaliczy egzamin na prawko za pierwszym podejściem. Chyba że umie liczyć i unikając zaciągania kolejnych pożyczek, podejdzie do sprawy mniej rozsądnie.
Tak przy okazji - mam kilku znajomych zawodowych kierowców ciężarówek i autobusów, i tam to dopiero jest cyrk. Uzyskanie samego prawa jazdy danej kategorii to jeszcze nie koniec. Oczywiście można już jeździć autobusem lub tirem, ale samemu tzn. bez ludzi lub towarów (za komuny takie puste przebiegi były karane przez MO i piętnowane przez PZPR). Chcąc zarobkowo pracować (bezrobotni, tzw. niebieskie ptaki, też byli karani jak wyżej) i przewozić pasażerów lub ładunki, należy odbyć szereg długotrwałych szkoleń - wszystko to dla bezpieczeństwa (a jakże) kierowców, innych użytkowników drogi, pasażerów i budżetu firm szkoleniowych. No na to już zwykła chwilówka nie wystarczy. Trzeba zaciągnąć pokaźny kredyt (kwota pozwalająca niemalże opłacić studia) z żyrantami lub pod zastaw nieruchomości, jeśli jakimś cudem (spadek) już się jest posiadaczem takowej. Potem można zacząć karierę kierowcy i spłacanie długu, rezygnując przy okazji z kontaktu fizycznego z rodziną.
Ja muszę się w tym miejscu pochwalić - zdałem za pierwszym razem i to w sposób rozsądny, ale to było dawno, dawno temu i takie sytuacje były możliwe. To nie znaczy bynajmniej, że nie próbowano chwytać nas poniżej pasa, w sensie - nie stosowano chwytów poniżej pasa. Do dziś nie znam prawidłowej odpowiedzi na pewne pytanie (było takie w testach za moich czasów): czy wolno wjechać na skrzyżowanie przy pomarańczowym świetle? Regułka była mniej więcej taka (piszę z głowy): wjazd na skrzyżowanie na pomarańczowym świetle jest zabroniony, chyba że znajdujemy się w bezpośredniej odległości od skrzyżowania i musielibyśmy gwałtownie hamować, co z kolei naraziłoby innych uczestników ruchu drogowego znajdujących się za nami na wjechanie nam w ... bagażnik (pod warunkiem, że nie jedziemy maluchem ani Porsche - te dwa modele mają coś wspólnego ze sobą - z tyłu jest silnik). Trochę podkręciłem wypowiedź, ale sens jest zachowany.
Wiem jak się zachować na drodze w takiej sytuacji, ale jaka jest prawidłowa odpowiedź? CHYBA, że nie wolno wjechać... No chyba że jesteśmy blisko... No ale nie wolno... No ale... Wiem, ale nie wiem.
Wracając do tematu, czyli rozmowy kwalifikacyjnej do pracy w nowoczesnej firmie, przeprowadzanej przez nowoczesnego rekrutującego, a która to rozmowa była tematem krótkiego poradnika w polskiej telewizji. W wielkim skrócie mogę to opisać tak: porady, jak się zachować, gdy robią z ciebie głupka, obrażają, lekceważą, ignorują, wystawiają na pośmiewisko. Rozmowa taka, czy raczej spotkanie, jeśli już do niego dojdzie (bo można czekać bardzo długo na korytarzu - sprawdzian, czy jesteśmy cierpliwi, odporni na stres i jak bardzo zależy nam na tej pracy - ja bym to nazwał niepunktualnością i lekceważeniem) może być pełne niespodzianek sztuczek i trików, z których trzeba wiedzieć jak wybrnąć, nie kierując się przy tym wpojonymi przez rodziców lub nauczycieli kulturą, logiką czy zasadami savoir vivre.
I tak na przykład mamy przykład z piciem kawy. To, że nie należy siorbać czy dzwonić łyżeczką, to wiadomo. Chociaż ja osobiście, żeby dokładnie wymieszać cukier po cichu, muszę merdać łyżeczką tak długo, że kawa mi wystyga, a nie lubię pić chłodnej (jak na końcu jest ulepek - też nie cierpię). Nie chodzi zresztą o samo picie, tylko co zrobić ze szklanką (przepraszam - filiżanką) po wypiciu wspomnianego napoju. Otóż okazuje się, że jedyną słuszną decyzją jest własnoręczne umycie naczynia - nigdy bym na to nie wpadł i nigdy, znajdując się w podobnej sytuacji, tego nie zrobię - być może nie przekreśla to moich szans na robotę, ale poważnie może zaniżyć moją ocenę w oczach przyszłego, ewentualnego szefa.
A co, jeśli mnie poczęstują papierosem (w miejscu oczywiście dozwolonym)? Na pewno odmówię, chociażby dlatego, że nie palę. Ale co potem, gdy szef/rekrutujący skończy palić? Czy powinienem lecieć i wysypać pety z popielniczki?
Kolejny przykład - szef/rekrutujący upuszcza długopis - specjalnie lub dlatego, że ma kłopoty z koordynacją ruchów, udaję cwaniaka lub dlatego, że to pierdoła. W takim przypadku podobno wskazane jest, żeby podnieść przedmiot (nic nie wspomniano, czy należy go przy tym odmuchać z kurzu bądź wytrzeć chusteczką, na wypadek, gdybyśmy mieli spocone ręce, co w stresujących sytuacjach nie jest rzadkością) i wręczyć właścicielowi (nic nie wspomniano, czy należy przy tym pochwalić gust szefa, że posiada takie cacko). Zachowanie takie jest odpowiednie - cały czas wygłaszam opinię gościa programu tv - bez względu na płeć, wiek czy rasę (rasę dodałem złośliwie od siebie) obu stron. Wychodzi na to, że kobieta starająca się o posadę, lat powiedzmy 50, powinna schylić się po pisak trzydziestolatkowi. Brrr...
Musimy być przygotowani na inne zjawiska. Rekruter może zacząć krzyczeć na nas - wtedy należy odpowiadać spokojnie (ale nie słowami: Czego się drzesz?). Możemy dostać polecenie, żeby skoczyć przez okno - wtedy należy wejść na parapet i skoczyć... do pokoju, czyli do wewnątrz, nigdy odwrotnie - nie powiedziano przy tym, czy zgodnie z etykietą (i zasadami BHP) kobieta w szpilkach powinna je zdjąć przed skokiem, czy nie.
Może się zdarzyć, że szef odwróci się i zastygnie w tej pozycji, gapiąc się w okno przez dłuższy czas, zmuszając nas do oglądania jego pleców. Powinniśmy w takim przypadku delikatnie, najlepiej z humorem, zwrócić na siebie uwagę - ja bym spytał, czy dobrze się czuje i czy nie potrzebuje lekarza. Ciekawe jak by zareagował, gdybym wrzasnął po staropolsku rodem z filmów Barei: E! - no co, miało być z humorem.
Wiele podobnych chwytów można znaleźć, jak wszystko, w internecie. Nie będę się nad tym rozpisywał. Najgorsze z tego wszystkiego jest to, że gościem programu była pani, która wyglądała i wypowiadała się bardzo przyjemnie, życzliwie, ładnie, z budzącym zaufanie uśmiechem. Jak to trzeba w życiu uważać!
Dodam jeszcze, że wskazówek, jak wskazane jest dzisiaj zachowywać się na takim przesłuchaniu, udzielała nam pani, którą przedstawiono po angielsku (przypominam - rzecz się dzieje w Polsce i pani też Polka) tzn. imię i nazwisko po polsku, ale zawód już po zagranicznemu, czyli Human Resources (popularny skrót HR) i jeszcze coś tam, coś tam (jakiś konsulting, speszialyst), czyli po naszemu kadrowa albo personalna. Wiem, że w tym momencie niejedna osoba się obruszy i powie, że zakres obowiązków speszialystki HR jest znacznie rozszerzony. A ja na to, że zakres pracy kierowcy (skoro wcześniej wspomniałem tę profesję) jest też bardziej wymagający teraz niż kiedyś, a dalej jest to kierowca, a nie drajwer (driver). Albo pomyślmy, jak bardzo nowoczesne i skomplikowane są dzisiejsze samoloty, a dalej obsługuje je pilot, a nie pajlot (pomimo takiej samej pisowni). Jeśli już tak bardzo trzeba zmienić nazwę zawodu, to trudno, ale niech ktoś wymyśli przynajmniej polską nazwę.
Oczywiście nikt z obecnych w studiu nawet się nie zająknął na temat, kiedy można zapytać o zarobki (nasze, ewentualne). I czy w ogóle wypada to zrobić. Nie wiem jak inni, ale ja będę bezczelny, egoistyczny, małostkowy i co najgorsze zacofany, i powiem bezwstydnie, że ja idę do pracy przede wszystkim dla pieniędzy. Zgadza się - praca może nam sprawiać przyjemność, jeśli jest zgodna z naszymi zainteresowaniami. Zgadza się - w pracy spotykamy innych ludzi, wymieniamy poglądy, wiadomości, (fakty, informacje) lub nawet plotki, nawiązujemy przyjaźnie (lub wprost przeciwnie) - po prostu samo życie. Jednak kasa jest dla wielu (dla mnie też) głównym motorem wstawiania o świcie lub kładzenia się spać o świcie (też się tak zdarza), babrania się w smarach lub z pokorą i błogim uśmiechem wysłuchiwania narzekań klientów lub szefa, lub obu tych czynników naraz - różne są zawody i czasy pracy.
Moje dzisiejsze pisanie jest trochę jak poszukiwanie pracy - przydługi wstęp: odpowiednik pisania CV, czyli życiorysu i podania o pracę, potem żmudne przygotowania do rozmowy (gdy jakaś firma się w końcu do nas odezwie), czyli czytanie nowoczesnych poradników i zastanawianie się, w co się ubrać - zwracam uwagę kobietom na obuwie. Potem rozwinięcie: trochę chaotyczne, skakanie z tematu na temat, człowiek traci wątek i zaczyna się gubić - a więc spotkanie twarzą w twarz z nowoczesnym bossem (lub twarzą w plecy jak wyżej wspomniałem). I na końcu zakończenie - mizerne: "odezwiemy się do pana". Z tym że ja po staroświecku obietnicy dotrzymam i się jeszcze odezwę. Chyba...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz