Nie chcem, ale muszem... pamiętacie to? A ja trochę odwrotnie, musiałem, ale i chciałem... jechać do Polski na, powiedzmy, urlop. Byłem podekscytowany, trochę zdenerwowany, ale nie wnerwiony, pełen nadziei, dokładnie to nie wiadomo na co i raczej szczęśliwy. Oprócz ważnego wydarzenia, które czekało na mnie w ojczyźnie (czy może raczej to ja czekałem na to wydarzenie), byłem również zadowolony tak po prostu, że wreszcie po długim okresie utrudnień w podróżowaniu spowodowanym pandemią (czy może raczej walką z pandemią) sam osobiście zobaczę, usłyszę i poczuję, co tam słychać, widać i czuć w moim pięknym kraju...
...Już kiedyś pisałem jak przebiegała moja podróż z Anglii do Polski, więc nie chciałbym się powtarzać. Przy wylocie z UK z pewnego lotniska ciągle czekamy na wyjście do samolotu w hermetycznym pomieszczeniu, robiącym za poczekalnie. Tak przy okazji - w angielskiej komunikacji publicznej (też o tym kiedyś pisałem) uznano, że w celu zmniejszenia ryzyka zarażeniem się koronawirusem, wszystkie okna w autobusie powinny być uchylone, nawet gdy na zewnątrz pieruńsko zimno i pada deszcz - dlaczego tej zasady nie stosują w zatłoczonej, końcowej poczekalni samolotowej?
...Już kiedyś pisałem jak przebiegała moja podróż z Anglii do Polski, więc nie chciałbym się powtarzać. Przy wylocie z UK z pewnego lotniska ciągle czekamy na wyjście do samolotu w hermetycznym pomieszczeniu, robiącym za poczekalnie. Tak przy okazji - w angielskiej komunikacji publicznej (też o tym kiedyś pisałem) uznano, że w celu zmniejszenia ryzyka zarażeniem się koronawirusem, wszystkie okna w autobusie powinny być uchylone, nawet gdy na zewnątrz pieruńsko zimno i pada deszcz - dlaczego tej zasady nie stosują w zatłoczonej, końcowej poczekalni samolotowej?
Lot przebiegł, a w zasadzie - przeleciał, spokojnie. Po wylądowaniu już trochę poczułem się mniej pewnie, bo nigdy, a w zasadzie ostatnio, nie wiadomo, czy wszystkie dokumenty i zaświadczenia mam i czy wszystkie one są w porządku, żeby móc przekroczyć granicę. Co prawda w Anglii sprawdzano moje wymagane papiery, ale jak wiadomo polskie służby są bardziej dokładne w tych sprawach. Na szczęście obyło się bez większych komplikacji, wzięto mnie tylko na bok i zapytano, ile mam gotówki przy sobie. Odpowiedziałem kulturalnie, że nie wiem. Sprecyzowano pytanie - chodziło o to, czy nie mam więcej niż dziesięć tysięcy euro. Patrząc na moją postać, wszystko można o mnie powiedzieć, tylko nie to, że mam w kieszeni taką kwotę (chociaż nigdy nic nie wiadomo - ostatnio mówiono w telewizorze, że jakiś ratownik medyczny wziął ze sobą do pracy i zgubił saszetkę, a w niej ponad sto tysięcy zł - zguba się potem na szczęście znalazła). Po przekroczeniu tej ostatniej bariery odetchnąłem z ulgą - nie, żebym miał powody do wstrzykiwania oddechu. Raźnym krokiem ruszyłem do automatu biletowego, żeby nabyć specjalne bilety na łączoną podróż, najpierw autobusem potem pociągiem, do domu. Dodam, że rzecz działa się w Modlinie na lotnisku Warszawa-Modlin. Zadowolony, ściskając w ręku bilet (nie pamiętam jakiego koloru), ruszyłem na przystanek, żeby wsiąść do autobusu byle jakiego, bo i tak kursował tylko jeden, i dostać się do stacji pociągowej - dawniej bym napisał "do stacji PKP", ale dzisiaj różni przewoźnicy funkcjonują na torach (rynku). Napisałem, że kursował tylko jeden autobus i nie chodzi tutaj o jedną linię autobusową, tylko dosłownie o jeden autobus.
Po dotarciu na przystanek oczom mym ukazał się obrazek, który nie wypełnił mnie optymizmem. Oto autobus napakowany jak Pudzian, a jeszcze mały tłumek, przepraszam za oksymoron, czekający przed drzwiami na nie wiadomo na co i na kierowcę. Na niektórych obliczach potencjalnych pasażerów malowała się złość, niedowierzanie, nadzieja lub wszystko to naraz (tak jak u mnie), czyli stan, który można opisać jako głupi wyraz twarzy.
Po dłuższej chwili (chyba znowu oksymoron) pojawili się kierowca i konduktor (lub kontroler, lub sprzedawca biletów - nie wiem, jaką dokładnie funkcję sprawował ten pan) i zarządził odjazd. Zapytałem się kulturalnie: "A my?", wskazując na pozostałych na chodniku niedoszłych uczestników podróży. Pan konduktor odpowiedział, też kulturalnie, że zabierzemy się następnym autobusem. "A kiedy będzie następny?" - pytanie spodziewane i nieuniknione w takich okolicznościach. "Za pięćdziesiąt minut" - padła nie do końca spodziewana odpowiedź (tzn. odpowiedź spodziewana, niespodziewana treść odpowiedzi). A za pięćdziesiąt minut być może znowu wylądują dwa samoloty.
W tym momencie muszę doprecyzować opis sytuacji. W owym czasie wylądowały właśnie dwa samoloty. Nawet zakładając, że po część przyjezdnych (przylotnych) przyjedzie ktoś własnym transportem, to i tak nie potrzeba mieć wyjątkowo wykształconego zmysłu geometrii przestrzennej lub być biegłym w matematyce (poziom szkoły podstawowej w zupełności wystarczy), żeby przewidzieć, że jeden autobus to za mało. Autobus, które nie był przegubowy ani tym bardziej piętrowy. Dodatkowo przednia część, ta przy kierowcy, była oddzielona taśmą, chociaż w tym okresie nie obowiązywał dystans covidowy - w czym można było się utwierdzić, naocznie, (a szczęśliwcy znajdujący się już wewnątrz pojazdu nawet namacalnie) patrząc na pozostałą część pojazdu i ludzi upchanych jak ogórki w słoiku. Jeden autobus! A co, jeśli złapie kapcia, albo zgubi jakąś potrzebną śrubkę, co patrząc na ogólny wygląd, wydawało się bardzo prawdopodobne? Wtedy połączenie, to lądowe, lotniska ze światem zostanie zerwane. A w ciągu pięćdziesięciu minut proponowanego czekania pewnie znowu wylądują ze dwa samoloty.
Koniec końców, trochę prośbą, trochę groźbą (bardziej to drugie) zdołaliśmy przekonać pana konduktora, żeby umieścić walizki w odgrodzonym obszarze, dzięki czemu, na wydechu (nie mylić z rurą wydechową), po wciągnięciu brzuchów, zdołało się upchnąć trochę więcej osób, między innymi mnie z rodziną.
Potem, już będąc w pociągu, doświadczyłem pierwszego ocieplenia klimatu. Poprzednim razem, kiedy odwiedziłem Polskę, pisałem o upale w pociągach, sklepach i innych obiektach użyteczności publicznej. Teraz odniosłem wrażenie, że jest jeszcze bardziej upalnie - ogrzewanie na maksa. Pomyślałem o otwartych oknach w komunikacji w UK i nasunęła mi się myśl, jak bardzo różnie uczeni są uczeni na świecie - tam przeciągi i deszcz za kołnierzem, tutaj okna szczelnie pozamykane i pot na całym ciele.
Pod tym względem klimat naprawdę się ocieplił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz