sobota, 15 stycznia 2022

56. O zmianach klimatu i ufoludkach cz. 2

    W poprzedniej części pisałem o ociepleniu klimatu, jakiego doznałem po przylocie do Polski - tutaj zajmę się ochłodzeniem klimatu w stosunkach międzyludzkich na przykładzie spotkań moich i mojej rodziny z przedstawicielami polskiego społeczeństwa, czyli osób pierwszego kontaktu (sprzedawców w sklepie), kominiarza i dwóch księży...
  ...Zacząłem mój pobyt w ojczyznie od skorzystania z usług kominiarza. Pomyślałem, że szczęścia nigdy za wiele (oczywiście, to nie był główny i jedyny cel wizyty fachowca), więc jak przyjdzie (kominiarz) będę miał okazję chwycić za guzik (swój) i być może polepszyć mój byt. Zgodnie z ulotką, należało kontaktować się z kominiarzem w godzinach 8:00-9:00 (godziny przykładowe - nie pamiętam już takich szczegółów), dzwoniąc na numer stacjonarny, później na komórkę. Akurat było tuż przed dziewiątą, zadzwoniłem na stacjonarny - brak odpowiedzi. Potem na komórkę - sukces, odebrał. Okazało się, że pan kominiarz jest już w terenie  i nie może umówić wizyty - trzeba zadzwonić wcześniej na numer stacjonarny, kiedy jest w biurze (pan kominiarz i telefon). Powiedziałem, zgodnie z prawdą, że dzwoniłem, ale nikt nie odbierał. Pan kominiarz wyjaśnił mi logicznie, jakby rozmawiał z ufoludkiem, że "przecież telefonu (stacjonarnego) na plecy ze sobą nie weźmie". Domyśliłem się tylko, że pewnie chodzi o to, że trzeba taką wizytę zapisać w komputerze/zeszycie, i że tylko on osobiście jest władny to wykonać. Koniec końców, mając na uwadze charakter jego wypowiedzi, co z kolei zdradzało charakter jego samego, tak na wszelki wypadek zrezygnowałem z łapania się w jego obecności za guzik - coś mi mówiło, że może przynieść to odwrotny skutek.
   Oprócz stylu, w jakim są prowadzone rozmowy w Polsce, zaskakuje mnie słownictwo i nie myślę tu o przekleństwach czy jakiś wyjątkowo wulgarnych słowach. Oczywiście, można czasami wyrazić swoją opinię trochę ostrzej, ale myślałem, że takie rzeczy są dopuszczalne w tzw. węższym gronie np. między znajomymi. Nie spodziewałem się jednak usłyszeć tego, co usłyszałem, przystępując pewnego dnia do spowiedzi. Ksiądz w pewnym momencie powiedział (nie tyczyło się to mnie bezpośrednio), że "siądzie taki w fotelu na d...  z pilotem w ręku..."- w tym zdaniu właśnie padło sławne słowo na cztery litery (chociaż w tym konkretnym przypadku - miejscowniku - miało ono pięć liter). Popatrzyłem na księdza, czy aby nie mam do czynienia z ufoludkiem - raczej nie, chociaż kratki w konfesjonale trochę ograniczały widoczność. Nie oceniam takiego słownictwa, może tak teraz się mowi, może to norma nawet w takich sytuacjach.
   Przy okazji chcę dodać, że sprawdzałem przed opisaniem tego zdarzenia, czy przypadkiem nie złamię tajemnicy spowiedzi. W internecie znalazłem wyjaśnienie, że tajemnica spowiedzi obowiązuje spowiednika i ewentualnie osobę, która podsłyszałaby grzechy grzesznika. Napisałem "podsłyszałaby", mając na myśli specjalne podsłuchiwanie lub mimowolne, gdy spowiadający się, bo może słuch trochę mu szwankuje, zbyt głośno opowiada o swoich występkach.
   Przy okazji przyszła mi do głowy pewna wątpliwość - wyobraźmy sobie taką scenkę: przy konfesjonale klęczy facet i się spowiada. Organista na chórze gra jakąś pieśń, więc penitent musi mówić trochę głośniej, żeby go kapłan usłyszał. W pewnym momencie organy nagle milkną, a spowiadający się, w tym samym ułamku sekundy, niejako z rozpędu, mówi podniesionym głosem: "zdradziłem żonę".
   W kościele, jak to w kościele, akustyka dobra, więc echo niesie wyznanie grzesznika po całym gmachu, które dociera zarówno do uszu żony stojącej za mężem, jako następnej w kolejce, ale także do innych wiernych zgromadzonych w świątyni. Czy w takiej sytuacji kobieta może wykorzystać wiedzę o tym konkretnie grzechu i wyjechać z liścia, tak na początek, delikwentowi, który pojmując nagle sytuację, zrywa się do ucieczki, nie czekając na pukanie? A jeśli to jednak grzech, to czy będą to okoliczności łagodzące, jeśli dodatkowo akcja będzie się toczyć w małej mieścinie, gdzie wszyscy wszystkich (i teraz już wszystko) znają i wiedzą, a na twarzach sąsiadek, z wyjątkiem jednej - czerwonej jak chińska flaga, pojawi się lekki uśmieszek?
   Wracając do tematu - po spowiedzi (mojej) wyszedłem na dwór, żeby lekko ochłonąć i pospacerować dookoła kościoła. Trochę się tu zmieniło podczas mojej nieobecności. Pierwsza rzecz, jaka rzuciła mi się w oczy, to fakt, że na terenie posesji, na której stał kościół, stało również dużo zaparkowanych samochodów. Wcześniej było to zabronione. Byłem ciekaw, czy był to parking ogólnie dostępny, czy tez trzeba było mieć jakiś rodzaj zezwolenia. Nie znalazłem żadnej tabliczki z informacją ani znaku drogowego na ten temat. W pewnym momencie dostrzegłem zbliżającego się od zakrystii księdza, więc spytałem go kulturalnie o to, czy można tutaj wjeżdżać samochodem. Ksiądz szedł przyspieszonym krokiem, gdzieś się bardzo spieszył, rzucił mi tylko przez ramię: "tak... jeszcze tak... do siódmej..." Wypowiadał tę słowa cały czas idąc (szybko). Ja za nim truchcikiem: "Ale nie... proszę księdza... ja nie pytam teraz... tylko czy w ogóle można tu parkować, jak przyjadę w niedzielę na mszę". On tym razem zatrzymał się, odwrócił do mnie, popatrzył jak na ufoludka i odezwał się ludzkim głosem: "Ależ oczywiście... panie... co pan"?
   Innym razem robiłem zakupy w sklepie AGD. Podszedłem do lady i czekałem grzecznie na obsługę. W pewnej chwili podeszła inna klientka, ominęła mnie i jakby nigdy nic, zaczęła rozmowę z ekspedientką . No jakoś zareagować musiałem, więc powiedziałem w miarę łagodnie: "Przepraszam, ale ja byłem pierwszy". Na to sprzedawczyni (co ciekawe - nie klientka) zareagowała już mniej łagodnie mówiąc, że ta pani już była wcześniej (o czym ja nie mogłem wiedzieć - jak podchodziłem, nikogo przede mną nie było), tylko poszła załatwić sprawy papierkowe (chyba brała coś na kredyt, nieszczęsna). Na koniec kobieta za ladą dodała, patrząc na mnie z byka: "Trochę kultury..."
   Nie będę opisywał kolejnych zdarzeń -  dodam tylko, ogólnie rzecz biorąc, że wszędzie wyczuwałem delikatną wrogość, nieufność i podejrzliwość. Zauwazylem, że wszędzie gdzie tylko próbowałem coś zagaić na wesoło, powiedzieć coś z humorem, coś pogodnego, wszędzie spotykałem się z zaskoczeniem malującym się na twarzy adwersarzy i dziwnym spojrzeniem, jakby stanął przed nimi jakiś nawiedzony, pijany/naćpany lub przynajmiej, no właśnie, kosmita. Taaak, wyczuwalny chłód.
   Dawno temu, w sławnym skeczu pt. "Z tyłu sklepu", Bohdan Smoleń śpiewał: "Coś się z narodem stało... niedobrego. Nie ma za grosz poczucia humoru... ludowego" - niestety, wydaje się, że zjawisko ciągle jeszcze aktualne.
   Kończąc, życzę nam wszystkim ocieplenia klimatu - w dobrym tego słowa znaczeniu.

   Ps. Opisane sytuacje tak naprawdę spotkały mnie i członków mojej rodziny, ale przypisałem je wszystkie do mojej osoby, żeby trochę uprościć przekaz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz