poniedziałek, 31 stycznia 2022

57. O kłótniach i późniejszych zaparciach

    Czasami słucham lub czytam przeróżne wypowiedzi w mediach na przeróżne tematy. Dosyć często widzę, że ludzie się ze sobą nie zgadzają, co jest rzeczą normalną na tej planecie, a jeśli istnieje życie na innych planetach, to tam pewnie też tak jest, wśród ufoludków. Normą (przynajmniej na Ziemi), niestety, staje się, że ludzie obrzucają się błotem, rzucając mięsem. Jeden z drugim za pomocą wulgaryzmów i wyzwisk próbują przekonać tych innych o swojej racji. Tak sobie myślę - czy naprawdę chcą tamtych przekonać do swoich poglądów?...
  ...Zastanówmy się przez chwilę, czemu służą kłótnie, po co one są, co jest tak naprawdę celem, co chcemy osiągnąć dyskutując zażarcie z drugim osobnikiem. Weźmy np. dyskusję, w której ścierają się dwa poglądy - zdarza się że opinii jest tyle, ilu dyskutantów, ale skupmy się na łatwiejszym przykładzie z tylko dwiema prawdami. I weźmy dla przykładu wymianę zdań w dyskusji, toczącej się na jakimś forum internetowym.
   Napiszmy tak: "Szanowny panie" - albo kolego, w zależności od wieku rozmówcy, o ile ten wiek jest nam znany. Możemy też zwracać się do szerszego grona czytelników np. wyborców partii x - wtedy zaczniemy od "Szanowni Panowie".
   A więc jeszcze raz: "Szanowny Panie, chciałbym zwrócić uwagę na fakt, który być może Panu umknął, wskutek czego błędnie się Pan wypowiedział na temat..." i tu następuje wyjaśnienie tematu. Na zakończenie dodamy: "Z poważaniem ..."
   Wyrażając się w tym stylu, jeśli mamy rację, jest szansa, że przekonamy oponenta do siebie. Może też się zdarzyć, że to my nie znaliśmy wszystkich okoliczności problemu, żyliśmy w błędzie i to my przestawimy się na inne tory. Nie będzie w tym nic złego, same korzyści. Bo czy nie o to chodzi w tym wszystkim, żeby poznać prawdę i postępować zgodnie z własnym sumieniem, działając dla dobra ogółu i siebie samego (albo w odwrotnej kolejności). Czy nie o to chodzi, żeby można było świadomie podejmować decyzje?
   Możemy to samo pisanie zredagować (może nie my dosłownie, ale ktoś inny) w trochę odmiennym tonie np.:
   "Ty debilu! Głupi jesteś i g... wiesz. Zrobili ci pranie mózgu. Zrozum, niemyty nieuku, że..." i tu następuje właściwa próba wyjaśnienia zagadnienia. Na koniec coś w rodzaju: "Goń się tępy ćwoku!"
   Co piszący chce uzyskać? Poklask, dumę, satysfakcję? Jeśli użyjemy wyzwisk, to nawet mając rację (merytorycznie), nikogo nie przekonamy do swoich poglądów. Co gorsza, narażamy się na to, że jeśli sami się mylimy - a nowe fakty i tym samym prawda może wyjść na jaw za jakiś czas - to wtedy nie będzie dla nas drogi odwrotu, głupio się będzie przyznać, że to my byliśmy głupcami. Będziemy trwać w swoim świecie i na siłę naginać rzeczywistość. Nasi mentorzy polityczni doskonale zdają sobie z tego sprawę - to się nazywa twardy elektorat. To tak, jakbyśmy podpisali pakt z diabłem.
   W każdym sporze, wyrabiając sobie zdanie i stając po czyjejś stronie, dobrze jest, jeśli wysłuchamy obu tych stron. Czy to się kłóci ciocia z wujkiem, czy teść z teściową, czy zwolennicy i przeciwnicy różnych teorii, nawet tych spiskowych, konieczne i niezbędne jest, moim zdaniem, dać się wypowiedzieć obu stronom, najlepiej jeszcze jednocześnie, czyli skonfrontować je ze sobą.
   Oczywiście, jeśli mowa o kłótniach, to nie sposób uniknąć najbardziej aktualnego i dzielącego obywateli wszystkich tzw. cywilizowanych krajów sporu o zarazę i wszystkich aspektów walki z nią - szczepionek, maseczek, dystansów, izolacji i paszportów (tych covidowych) itp. Sugeruję wysłuchać fachowców, czyli lekarzy i innych naukowców, stojących po obu stronach barykady (tak tak, oni istnieją po obu stronach), a najlepiej byłoby skonfrontować ich wersje w bezpośrednim spotkaniu. Dopóki tego nie ma, nie można wyciągać wniosków, dodatkowo obrzucając się przy tym inwektywami. Nie powinniśmy się my, normalna część społeczeństwa, czyli tacy, którzy nie posiadają immunitetu, dać się jeszcze bardziej skłócić i podzielić - wiem, już parę razy o tym pisałem. Organizując takie debaty w telewizorze z udziałem uczonych, mających różne opinie co do szczepień, jeśli już jesteśmy przy tym temacie, osiągniemy same korzyści.
   Po pierwsze, gwarantuję, że podskoczy oglądalność - rzecz najważniejsza w dzisiejszych czasach. Nieważne, czy pokazują w telewizorze coś mądrego, czy głupiego, nieważne, czy ładne, czy brzydkie, nieważne, czy szlachetne, czy prymitywne, nieważne, czy zawierające głębszą treść, czy bzdety - ważna oglądalność.
   Po drugie - większa szansa, że dojdziemy do prawdy. Szczepionkowcy zmiażdżą argumentami tych drugich i gwarantuję, że w takim przypadku naród tłumnie ruszy do punktów szczepień. Nie trzeba będzie do tego zachęcać wyrzuceniem z pracy, zakazem studiowania, poruszania się komunikacją, uniemożliwieniem robienia zakupów, czy zamykaniem w obozach (mam na myśli obostrzenia w różnych krajach "wysoko rozwiniętych"). Dopuśćmy do głosu obie strony. Prawda zwycięży. Nawet jeśli... prawda jest po drugiej stronie. Ale to i tak przecież będzie bez znaczenia, gdzie ona leży, ważne że poznamy prawdę, czyż nie?
   Nie jesteśmy celebrytami lub/i politykami (mówię to do tych, którzy nie są celebrytami ani politykami). Nie przeceniajmy się. Możemy nie być w stanie wytrzymać presji i później przyznać się do pomyłki. Taką zdolność mają tylko wybitne jednostki jak np. sławny prezenter Piotr K., który jeździł 6 lat bez prawka. Przyznał się, powiedział przepraszam i że mu przykro. Dziwi mnie tylko naiwność - liczył na to, że się nie wyda? A może wcale nie był naiwny, może jest jeszcze wielu innych w tym środowisku w podobnej sytuacji, tzn. podobnej do chwili, kiedy się wydało, którzy są na bakier z prawem karnym lub/i moralnym? Ale przynajmniej się przyznał.
   Co innego inny celebryta, niejaki Boris J. premier pewnego kraju, który przyłapany na uczestnictwie w imprezie (wyszło dopiero po ośmiu miesiącach) w czasie, kiedy spotykanie się z innymi ludźmi było surowo zakazane, poszedł w zaparte i tłumaczył, że winny się nie czuje, bo nikt mu nie powiedział, że taki zakaz (wydany przez niego samego jako szefa rządu) właśnie w tym czasie obowiązywał (nawiasem mówiąc, ktoś podobno go ostrzegał, ale nie zrobił tego na piśmie, więc nie udowodnisz).
   Ja kiedyś też miałem przygodę z zaparciem. Wróciłem pewnego dnia, a w zasadzie to już dzień dawno się skończył, do domu ze spotkania integracyjnego w stanie "wskazującym" i próbowałem iść, i iść w zaparte, tłumacząc żonie, że to nie do końca moja wina, że po prostu nie dopilnowałem i ktoś mi musiał wrzucić do drinka Pigułkę Pijaka - niestety, żona pozostała głucha na moje wyjaśnienia.
   Dlatego zatem, jeśli nie posiadamy immunitetu moralnego, zwalniającego nas z wyrzutów sumienia, jeśli nie mamy tyle samozaparcia co pan Piotr lub jeśli nie chcemy tak nisko upaść jak pan Kudłaty, nie stawiajmy się w sytuacji bez odwrotu.
   
   
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz