Jakiś czas temu przeczytałem w angielskiej gazecie, że minister od transportu wpadł na dobry, jego zdaniem - inaczej by się nim nie chwalił - pomysł, żeby rowerzyści w UK zaczęli płacić ubezpieczenie i co za tym (albo przed tym) idzie, że należy ich otablicować (w sensie ich rowery), czyli wprowadzić obowiązek rejestracji bicykli. Pomysł zdobył wielu zwolenników jak również i przeciwników. Ja należę do obu tych grup - jestem za, a nawet przeciw...
...A po co to wszystko? Ano po to, żeby ograniczyć łamanie przepisów przez rowerzystów, takich jak nadmierna prędkość i przejeżdżanie na czerwonym świetle, co jest tutaj nagminne. Do tego dochodzi jazda na jednym kole środkiem ulicy i stan trzeźwości kierujących (mam na myśli alkohol, ale też, jeśli nie zwłaszcza, inne używki). W nocy także jazda bez świateł. Tablica rejestracyjna, zdaniem pana ministra, umożliwiłaby namierzyć delikwenta, a z ubezpieczenia można by ściągnąć kasę na ewentualne odszkodowania dla staranowanych pieszych lub pokryć koszty usług lakierniczych i oberwanych lusterek w samochodach stojących w korku lub czekających na zielone światło (lub jedno i drugie), pomiędzy którymi przeciskają się odurzeni pewnością siebie (z natury lub za pomocą odpowiednich środków) jeźdźcy.
...A po co to wszystko? Ano po to, żeby ograniczyć łamanie przepisów przez rowerzystów, takich jak nadmierna prędkość i przejeżdżanie na czerwonym świetle, co jest tutaj nagminne. Do tego dochodzi jazda na jednym kole środkiem ulicy i stan trzeźwości kierujących (mam na myśli alkohol, ale też, jeśli nie zwłaszcza, inne używki). W nocy także jazda bez świateł. Tablica rejestracyjna, zdaniem pana ministra, umożliwiłaby namierzyć delikwenta, a z ubezpieczenia można by ściągnąć kasę na ewentualne odszkodowania dla staranowanych pieszych lub pokryć koszty usług lakierniczych i oberwanych lusterek w samochodach stojących w korku lub czekających na zielone światło (lub jedno i drugie), pomiędzy którymi przeciskają się odurzeni pewnością siebie (z natury lub za pomocą odpowiednich środków) jeźdźcy.
Wspomniałem o przekraczaniu dozwolonej prędkości przez rowerzystów - teraz, kiedy w szeroko pojętych centrach brytyjskich miast i wsi, jak i wszędzie tam, gdzie przynajmniej raz na godzinę przejdzie istota ludzka, stosowany jest limit 20 mil na godzinę (ok. 32 km/h) - bardzo łatwo złamać taki przepis, nawet jadąc zardzewiałym składaniem (z górki - gdzie często stoją radary), nie mówiąc o wypasionej kolarzówce... to znaczy... maksymalnie odchudzonej. Tak więc trzeba uważać i zdjąć nogę z gazu, a właściwie z pedałów.
Niby szczytna i postępowa idea takie tablice i ubezpieczenia. Jazda części cyklistów (zaliczając do tej grupy również hulajnogowców) w UK woła o pomstę do nieba. Jeżdżą bez wyobraźni, instynktu samozachowawczego, o przepisach ruchu drogowego nie wspominając. Już kiedyś o tym pisałem. Obawiam się tylko, że wprowadzenie powyższego obowiązku uderzyłoby głównie w uczciwych, bogo- i policjobojnych obywateli. Oni zabulą. Odurzona patologia nic sobie z tego nie zrobi (ew. będzie się śmiać). Bo jak namierzyć kogoś bez tablic i bez OC, skoro...nie ma tablic. Teoretycznie można by złapać gościa łamiącego prawo za rękę na gorącym uczynku, ale to już teraz można, tylko jakoś to nie wychodzi... Przecież już teraz policja może zatrzymać gościa na rowerze, jak przejeżdża na czerwonym albo zapiernicza slalomem między przechodniami po chodniku, już teraz mają takie prawo. I co? I nic. Jeszcze nie widziałem tutaj w Anglii, żeby policjant kogoś takiego zatrzymał.
Raz na jakiś czas zbierają się motocykliści w pewnym mieście w UK (podejrzewam, że takich miast jest więcej), tacy w skórach i w ogóle, i jeżdżą po ulicach na swoich maszynach - całkiem spora grupa. Potem parkują wszyscy przed pewnym pubem i spędzają wolne chwile na ploteczkach. Przez cały czas (rajd i postój przed knajpą) tablice ich motocykli są zaklejone plastrami. I co? I nic. Brak reakcji ze strony stróżów prawa.
Ostatnio zauważyłem pewną tendencję, jeśli chodzi o kontrolę ruchu drogowego. System stara się wyłapywać i karać osoby łamiące prawo bez fizycznego udziału policjantów. Być może dlatego, że jest za mało policjantów, a być może dlatego, że fizyczny kontakt z przestępcą, lub tylko wykroczeniowcem, jest zbyt ryzykowny - można oskarżyć stróża prawa o to, że nieproceduralnie zainterwieniował, albo że uszkodził cieleśnie lub psychicznie zatrzymanego (to drugie łatwiej udowodnić prawnikowi), więc wzięcie mają kamery/radary łapiące przekraczających prędkość, przejeżdżających na czerwonym lub kamery na samochodach, które jadąc nagrywają tych, co źle, mówiąc oględnie, parkują. To wszystko, póki co, rowerów nie dotyczy - być może gdyby były one wyposażone w tablice, łatwiej by można ukarać właściciela za takie coś. Ryzyko bezpośredniego kontaktu z obwinionym polega również na tym, że może on (policjant) dostać w nos, mówiąc oględnie raz jeszcze, i wtedy taki policjant może pójść na długie zwolnienie lekarskie (za uszczerbek fizyczny i psychiczny na zdrowiu) i będzie jeszcze mniej osób do pilnowania porządku publicznego, a poza tym ucierpi budżet państwa, płacąc chorobowe.
A tak sprawa będzie mniej problematyczna - ci uczciwsi zapłacą za ubezpieczenie i rejestrację rowerów, a jak podpadną to zapłacą dodatkowo - czysty zysk dla miasta i oszczędność dla policji, bo ta, z racji wykonywanych czynności, przemieni się z organów ścigania w organa przeglądania (monitoringu).
Zachodzę tylko w głowę, co zrobić z rowerkami dziecięcymi - i nie myślę tutaj o dzieciach szesnastoletnich bez jednego miesiąca - tylko o dziecięcych dzieciach, również o takich, co pomagają sobie bocznymi kółkami - ich też miałby dotyczyć ten pomysł? A co, jeśli rodzic będzie uczył dziecko równowagi i gonił za nim trzymając (czasami puszczając, ale się do tego nie przyznając) za patyk przymocowany do siodełka/ramy? (znam to z autopsji). Czy taki gościu będzie musiał mieć tablicę rejestracyjną przyczepioną do swoich pleców? - gdyby była przytwierdzona do rowerka, to by zasłaniał ją swoim spoconym ciałem.
Mówiąc o rowerach i przepisach, przychodzi mi do głowy ostatnia, bardzo postępowa, zmiana kodeksu drogowego w UK. Rząd zastosował tutaj znaną zasadę, że jeśli nie można pokonać przeciwnika, to należy się z nim zaprzyjaźnić. Wymyślono więc... hm... zasadę hierarchii, czyli kto jest bardziej ważny na drodze.
Na szczycie drabiny wspomnianej hierarchii stoi pieszy. Zaraz po nim plasuję się rowerzysta. Potem motocykl, samochód osobowy, potem najmniej ważni: autobus i na końcu ciężarówa (gdzieś tam pomiędzy są jeszcze konie, ale mniejsza z nimi). Oficjalnym zamysłem jest to, żeby ochronić najbardziej narażonych na urazy uczestników ruchu. Oczywiście jest zastrzeżenie, że nie o to chodzi, że piesi i rowerzyści będą mieli zawsze pierwszeństwo, tylko żeby kierowcy wykazali większą ostrożność, gdy w polu widzenia (rażenia) pojawi się pieszy lub rowerzysta (tak, jakby już teraz tego nie robili). Ponadto kierowcy są zachęcani do „wzajemnego szacunku i troski o kulturę bezpiecznego i efektywnego korzystania z dróg, z korzyścią dla wszystkich użytkowników” - to cytat z jakiejś polskojęzycznej gazety. Na kierowcach ma spoczywać większa odpowiedzialność - cokolwiek by to znaczyło.
Ja to widzę tak: najmniej wrażliwi na zachowanie dyscypliny są piesi i rowerzyści (sam od czasu do czasu należę do tej grupy, to wiem) i dodatkowo większe jest prawdopodobieństwo, że pieszy lub rowerzysta może jechać na zasiłkach, co w rezultacie znaczy, że okazać się może niewypłacalny i trudniej będzie wydębić od niego odszkodowanie. Kierowcy osobówek i motorów przeważnie mają ubezpieczenie, choć niekoniecznie pracę (i co za tym idzie płacę). Natomiast kierowcy autobusów i ciężarówek (małych i dużych) pracę mają, możliwe, że nawet coś odłożyli na czarną godzinę, więc będą się bali to stracić. Pojazdy, którymi kierują raczej na pewno są ubezpieczone - wygodniej więc obarczyć kogoś takiego za kolizję i pociągnąć trochę grosza (pensów).
Proszę sobie wyobrazić - jedzie taki autobus napakowany jak walizka na lotnisku, szyby zaparowane, albo jedzie taki tir, zakręca i lawiruje ciasnymi uliczkami, omijając zaparkowane prawidłowo i nieprawidłowo pojazdy, i jeszcze musi czuć się bardziej odpowiedzialny za pieszych i cyklistów, wyskakujących nie wiadomo skąd i wciskających się w najmniejszą (mniejszą niż oni sami) przestrzeń. Do tej pory wspomniana grupa (piesi i rowerzyści) czasami rozejrzała się po drodze i popatrzyła na samochody, chociażby po to, żeby pokazać brzydki palec kierowcom, gdy ci, wściekli, trąbili na nich (dotyczy osobników bez słuchawek na uszach - ci ze słuchawkami zwykle niewzruszenie kontynuują spacer/przejażdżkę przed maskami samochodów). Teraz, jak się zwiedzą (piesi i rowerzyści), że kierowcy, zgodnie z prawem, są nieważni, to poczują wiatr w żaglach i nic ich nie ruszy (lub nie zatrzyma - w zależności od okoliczności).
Dochodzi jeszcze jeden przepis odnośnie troski o kolarzy - kierowcy muszą utrzymać co najmniej półtora metra odstępu od jednośladów podczas ich wyprzedzania/wymijania. W sumie dobry pomysł, tylko szkoda, że to nie działa w obie strony, tzn. szkoda, że nie dotyczy to obu stron. Jakiż to ogromny komfort psychiczny odczuliby kierowcy, gdyby kierujący jednośladami również byli zobligowani do zachowania takiego dystansu! I jak bezpieczniej by się zrobiło dla rowerzystów! - w końcu o to chyba chodzi w całym tym zamieszaniu. Pożałowania godne przeoczenie.
Wyobraźmy sobie kolejną scenkę - jedziemy powolusieńku (czyli maksymalną dopuszczalną prędkością, czyli 20 mil/32 km/h) w szeroko pojętym centrum miasta swoim samochodem. Obok nas przejeżdżają, w sensie wyprzedzają nas rowerzyści, prawie ocierając się o nasz pojazd. W momencie, gdy zrównują się z przodem naszego zderzaka zwalniają, bo albo muszą odebrać telefon, albo przypalić sobie papierosa, albo jeszcze z innego ważnego powodu. Uwaga - w tym momencie to my zaczynamy ich wyprzedzać. Powinniśmy więc odbić automatycznie w bok, żeby zachować przepisowy odstęp - tylko że na angielskich wąskich i zatłoczonych ulicach rzadko jest to możliwe, zwłaszcza gdy z drugiej strony mamy identyczną sytuację (tzn. prawie identyczną - rower i rowerzysta będą inni). Wtedy powinniśmy zwolnić a nawet się zatrzymać (np. gdy nasz bohater spostrzeże swojego kolegę i zechce przywitać się z nim "żółwikiem"), bo jeśli rowerzysta podczas wykonywania tych czynności się zachwieje i my się o niego otrzemy (nie wspomnę o czymś gorszym), to będziemy obarczeni winą i leczeniem uszkodzonych kręgów szyjnych rowerzysty (bardzo popularne schorzenie w UK).
Opisane zjawisko z jeszcze większą wyrazistością możemy zaobserwować w przypadku dłuższych pojazdów np. autobusów, gdzie czas mijania się rowerów i autobusów jest także dłuższy i przez to bardziej niebezpieczny. Ja jestem częstym tego świadkiem, jadąc do pracy autobusem w szczycie, kiedy wpatruję się osowiałym wzrokiem w architekturę miasta, i nagle rowerzyści, jeden po drugim, przejeżdżają mi przed oczami w jedną i drugą stronę.
Można sobie wyobrazić jeszcze inne okoliczności. Może się trafić czarny charakter na rowerze, który podstępnie będzie chciał wymusić odszkodowanie. Wtedy rozpędzi się, żeby wyprzedzić jakiś długi pojazd, najlepiej tira i najlepiej na łuku - wtedy kierowca takiego pojazdu ma ograniczoną widoczność . Potem zacznie zwalniać, dotknie przyczepy (albo nawet nie) i bach, leży. W internecie pełno podobnych filmików - oglądałem kiedyś jeden, na którym chłopaczek zajechał drogę skuterem, potem zszedł z niego i pchając skuter do tyłu uderzył w przód osobówki, samemu rzucając się na maskę samochodu. Oczywiście momentalnie zjawili się kumple "poszkodowanego" z komórkami i zaczęli cykać zdjęcia (na szczęście w samochodzie była zainstalowana kamerka i nagrała całą akcję). Tak więc takie rzeczy się zdarzają.
I to by było na tyle. Oczywiście świat nie składa się z samych negatywnych postaci, w tym rowerzystów - tych pozytywnych, mam nadzieję, jest więcej. Mimo wszystko życzę sobie i innym kierowcom w UK, żebyśmy na swojej drodze, tej asfaltowej i tej życiowej, nie spotykali tych złych zbyt wielu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz