poniedziałek, 30 stycznia 2023

69. O skorupce i nasi(ą)kaniu

   Od czasu do czasu czytuję prasę polonijną. Dlaczego polonijną? Bo są tam wiadomości, informacje i chyba fakty z Polski, ze świata - i w osobnym dziale - z Wielkiej Brytanii, czyli kraju, gdzie przyszło mi żyć i mieszkać. Dlaczego od czasu do czasu? Bo moja cierpliwość ma swoje granice i szybko się wnerwiam. W stosunkowo niedługim czasie napotykam bowiem artykuł, którego lekturę, jeśli nawet jakoś przetrzymam psychicznie, to już komentarze pisane pod spodem przez bystrych forumowiczów dokańczają dzieła i powodują, że załamany odkładam telefon, jako że używam prasy przeważnie w formie elektronicznej. Gdyby to była papierowa wersja, to rzuciłbym gazetę w kąt, podarł, podeptał, spalił albo zrobił jeszcze inny użytek - telefonu trochę mi szkoda...
  ...Jednak dzisiaj chciałbym omówić dwa artykuły, które mnie rozbawiły, choć tematy nie należały do tych typowo zabawnych, i które rozbudziły moją wyobraźnię. W zasadzie, to rzecz nie dotyczy tylko słowa pisanego, jako takiego, ale także, jeśli nie przede wszystkim, zdjęć, które towarzyszyły tekstom.
   Pierwsza sprawa dotyczy jakiejś tam wizyty miłościwie panującego z Bożej Łaski Obrońcy Wiary Króla Karola III (lista tytułów, bardziej lub mniej pasujących do postaci, jest o wiele dłuższa - zainteresowanych odsyłam do internetu). Król spotkał się gdzieś tam ze swoimi podwładnymi, przechodząc ulicą i ktoś tam z tłumu rzucił we władcę jajkiem - od razu chcę uspokoić/rozczarować potencjalnych czytelników, bo jajko chybiło (tzn. rzucający jajkiem chybił). Osobiście, jestem przeciwny takim zachowaniom: raz, że niegrzeczne, a dwa, że nie lubię marnowania żywności i rzucania nią.
   Nie sposób w tym momencie nie wspomnieć o sławnym święcie pomidora obchodzonym uroczyście w pewnym hiszpańskim mieście Buñol. Pisząc w wielkim skrócie, to przez godzinę uczestnicy naparzają w siebie nawzajem pomidorami. Wyczytałem, że limit uczestników jest ograniczony do 20 (niektóre źródła podają 30) tysięcy i trzeba robić rezerwację z odpowiednim wyprzedzeniem, jeśli się chce wziąć w tym udział. Podobno tylko 8 procent to Hiszpanie, reszta turyści. I podobno pomidory (120 lub 130 ton - też zależnie od źródła) używane do celebracji tego wydarzenia nie nadają się do jedzenia (tzn. nie nadają się już przed imprezą), bo są zbytnio dojrzałe i bardzo miękkie - być może chodzi o uspokojenie sumienia i prawników (literka "i" jest tutaj niezbędna). Mimo wszystko jest to w pewnym sensie marnowanie żywności (trzeba było sprzedać pomidory, albo rozdać, zanim się zmarnują), ale z drugiej strony, gdybym się tak przypadkowo znalazł w tym miejscu i czasie... Cóż, taka to już jest natura ludzka.
   Ale wracając do jajka i króla (literka "i" jest tutaj też niezbędna) - artykuł umieszczony w gazecie był uzupełniony fotografią. Postaram się rzetelnie opisać każdy detal tejże: na zdjęciu widać kawałek asfaltu o wymiarach mniej więcej 40x60 cm, a w środku rozbite jajko (surowe). I tyle. Zdjęcie zrobione z góry aparatem ustawionym prostopadle do powierzchni (chodnika?, ulicy?). I jeszcze podpis pod spodem: "Na zdjęciu: jajko, które docelowo miało trafić w króla Karola III".
   Od razu nasuwają mi się na myśl pewne myśli. Ciekawe, ile fotoreporter zarobił na tym sensacyjnym zdjęciu jajka? I czy jest ono zabezpieczone prawami autorskimi? I ile ja bym dostał (kary) za rozpowszechnianie nielegalnie takiej fotki na przykład na moim blogu? I czy istnieje jakiś certyfikat autentyczności tego dzieła sztuki, czy po prostu fotograf wyjął sobie jajko z lodówki, wyszedł przed chałupę, pierdyknął nim o glebę i pstryknął fotkę? I ilu jest czytelników, nie licząc mojej skromnej osoby, u których obraz ten spowodował tak głęboką reakcję, i którzy spędzili więcej niż jedną sekundę pochylając się nad nim. I dlaczego nie opublikowano zdjęcia kury, która zniosła to jajko, jako współwinowajczyni?
   Kolejny artykuł, który mnie poruszył, w tej samej zresztą gazecie, dotyczył osób, a konkretnie mężczyzn, a konkretnie osób wyglądających zewnętrznie na facetów, załatwiających swoje potrzeby fizjologiczne (chodzi o "jedynkę") pod murem. Rzecz dotyczyła jednej z dzielnic Londynu, Soho. Mieszkańcy skarżyli się na opisane powyżej osoby i czynności przez nie wykonywane i władze, żeby jakoś ukrócić ten proceder, wpadły na pomysł i rozpyliły na budynkach i murach specjalną, niewidoczną, wodoodporną farbę o ciekawych właściwościach. "Dzięki temu - czytamy w gazecie - cały mocz odbije się od ściany i zostanie przekierowany z powrotem na osobę załatwiającą się publicznie".
   Do artykułu dołączono, a jakże, zdjęcie, na którym widać gościa w dżinsach, bluzie dresowej z zaciągniętym na czaszkę kapturem. Nogi w lekkim rozkroku, ręce, zakończone dłońmi, skierowane w okolicę... no właśnie w tę okolicę. Gościu stoi ze spuszczoną głową (i tylko głową) tyłem do aparatu fotograficznego, za to przodem do budynku. Mówiąc szczerze, wzorując się poprzednim artykułem i wczuwając w charakter i styl omawianej gazety, spodziewałem się dodatkowego zdjęcia, a na nim dżinsów i mokrej plamy w okolicy... no właśnie w tej okolicy.
   I znowu, podobnie jak przy poprzedniej publikacji, dopadły mnie pewne przemyślenia. Co do samej treści: gdzie można kupić taką niewidzialną farbę? Zrobiłbym psikusa teściowej i przy najbliższej wizycie pomalował tym specyfikiem muszlę klozetową od wewnątrz w jej ubikacji. I nie chodzi mi konkretnie o moją teściową, żeby było jasne. Miałem na myśli teściową ogólnie, jako instytucję, jako symbol, jako tzw. chłopca do bicia, a dokładniej - do robienia sobie żartów. Każdy niech sobie wyobrazi swoją własną teściową (albo zupełnie inną osobę pasującą do tematu) i jej wyraz twarzy, gdy ta będzie wychodziła z toalety.
   A co do zdjęcia, naszły mnie takie dylematy - czy fotograf sam ustawił aparat na statywie, włączył "czasówkę", założył kaptur i ustawił się pod ścianą (tzw. ustawka)? Czy może czatował godzinami gdzieś przed pubem w krzakach, cały pomalowany w maskujące barwy, żeby złapać jakiegoś sikacza na gorącym (ciepłym) uczynku? Być może, celem skrócenia czasu oczekiwania, uprzednio namówił barmankę, żeby ta wywiesiła kartę na drzwiach kibelka, że sorry, ale chwilowo nieczynne. Tylko skąd pewność, że sikający wybierze ścianę, a nie... krzaki?
   
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz